[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Hoppera.
Wstałem więc, ubrałem się i oznajmiłem, że muszę się
trochę przejść, że wychodzę na spacer. Margherita spojrza-
ła na mnie i po raz pierwszy odniosłem wrażenie, że na-
prawdę się o mnie niepokoi.
O nas.
Patrzyła tak na mnie kilka sekund i w jej spojrzeniu do-
strzegłem cień smutku, jakąś słabość, która była u niej
czymś niezwyczajnym. Wydawało się, że zaraz coś powie,
ale milczała. Dobranoc, powiedziała tylko, a ja uciekłem.
Na dworze poczułem się wreszcie trochę lepiej. Powie-
trze było chłodne, niemal zimne, i suche. Ulice opustoszały.
To normalne w środę około północy w tej części miasta.
Nie zastanawiając się, niemal nie zdając sobie sprawy z
tego, co robię, zadzwoniłem do siostry Claudii. Kiedy wy-
stukiwałem numer, pomyślałem, że na pewno śpi i ma
wyłączoną komórkę. Jeśli nie śpi...
Odebrała po drugim dzwonku. Wyczułem w jej głosie
lekkie zaskoczenie, nie spytała jednak, co się stało ani z
jakiego powodu dzwonię o tej porze. Dobrze, że nie spytała,
bo nie wiedziałbym, co odpowiedzieć.
Chodzę po mieście, sam. Nie chce mi się spać. Może ma
ochotę na mały spacer i pogawędkę? Pewnie, że ma. Nie,
nie ma potrzeby po nią przyjeżdżać, możemy gdzieś się
umówić. Może być na końcu Corso Vittorio Emanuele,
przed ruinami Teatro Margherita? Może być. Za pół godzi-
ny. Pół godziny. Cześć. Klik.
Aby spędzić jakoś te pół godziny, wszedłem do nocnego
baru. Zwietlista plama w trochę ponurej i nierealnej
169
ciemności, na granicy centrum i dzielnicy Liberta. Ten bar
był zawsze otwarty w nocy, jeszcze zanim miasto wypełniły
rozmaite rodzaje lokali i kłopot był tylko z wyborem, gdzie
przesiadywać do pózna. W czasach mojej młodości bar był
zawsze pełny, ponieważ można tam było w środku nocy
wypić kawę i kupić papierosy z przemytu. Teraz jest niemal
zawsze pusty, ponieważ kawę można wypić wszędzie, a
papierosy kupić w automacie.
Kiedy wszedłem, w środku siedziała jedynie para w
średnim wieku, to znaczy starsza ode mnie zaledwie o kilka
lat. Siedzieli na przeciwległym krańcu kontuaru w kształcie
litery L. Usiadłem na wysokim stołku po drugiej stronie,
mając za plecami dużą szybę i ulicę. Mężczyzna, w mary-
narce i krawacie, palił, rozmawiając z chudym jasnowło-
sym barmanem w białej kurtce i czapeczce. Ruda kobieta o
smutnym wyrazie twarzy, zle umalowana i z podkrążonymi
oczami, utkwiła wzrok w pustce i wyglądała, jakby się za-
stanawiała, jak mogła się doprowadzić do takiego stanu.
Zamówiłem kawę, której zupełnie nie potrzebowałem,
ponieważ i tak nie miałem tej nocy zasnąć. Przez dziesięć
minut, które spędziłem w barze, nie pojawił się żaden inny
klient, ja zaś nie potrafiłem się uwolnić od niepokojącego
wrażenia, że już przeżyłem - już widziałem - tę scenę.
Claudia wysiadła z furgonetki. Była ubrana tak jak zaw-
sze - dżinsy, biały podkoszulek, skórzana kurtka - ale miała
rozpuszczone włosy, niezwiązane w koński ogon, jak po-
przednim razem.
Przywitała mnie kiwnięciem głowy, odpowiedziałem
tym samym. Bez słowa ruszyliśmy nadmorskim bulwarem,
oświetlonym starymi latarniami z kutego żelaza.
- Nie wiem, dlaczego do ciebie zadzwoniłem.
- Może byłeś sam.
170
- Czy to dobry powód?
- Jeden z nielicznych.
- Dlaczego zostałaś zakonnicą?
- Dlaczego zostałeś adwokatem?
- Nie wiedziałem, co robić. A nawet jeśli wiedziałem,
bałem się spróbować.
Wyglądała na zdziwioną tym, że odpowiedziałem. Wy-
glądała, jakby rozważała moją odpowiedz. Wreszcie po-
trząsnęła głową. Nic nie powiedziała. Przez dłuższy czas
szliśmy w milczeniu.
- Jesteś sam?
Miałem odruch, aby powiedzieć, że tak, ale zaraz się
zawstydziłem.
- Nie. To znaczy mam własne mieszkanie, ale żyję z
kimś.
- Masz na myśli: z kobietą.
- Tak, tak, z kobietą.
- A ona nie ma nic przeciwko temu, że wychodzisz sam
w środku nocy?
Kiedy Claudia zadawała to pytanie, twarz Margherity
nałożyła mi się w wyobrazni na twarz Sary, mojej byłej
żony. Przyprawiło mnie to o zawrót głowy. Dokładnie tak,
zawrót głowy, to znaczy miałem wrażenie, że jestem wyso-
ko, bez żadnej bariery, bez niczego, czego mógłbym się
uchwycić; wrażenie, że zaraz spadnę w pustkę, że zaraz
wszystko rozbije się nieuchronnie w drobny mak.
Potem twarze oddzieliły się i wróciły na własne miejsca.
Nie odpowiedziałem na pytanie Claudii, a ona nie nalegała.
Szliśmy szybko, jak gdybyśmy mieli jakiś cel, coś kon-
kretnego do załatwienia. Zatrzymaliśmy się na końcu nad-
morskiego bulwaru, na południowych krańcach miasta, i
usiedliśmy blisko siebie na wapiennym murku, jakieś dwa
metry od wody.
171
Nie powinienem tu być, pomyślałem, czując jej umię-
śnioną nogę tuż obok swojej, jej lekki, trochę gorzki za-
pach. Zbyt bliski.
Nic nie jest tak, jak być powinno, i znów nie rozumiem,
co mi się przytrafia, pomyślałem, podczas gdy nasze dłonie
- moja prawa i jej lewa - dotykały się niewinnie. Oboje pa-
trzyliśmy prosto przed siebie. Jak gdyby można było coś
dojrzeć w ciemności pomiędzy brzydkimi kamienicami, w
smutnej i cieszącej się ponurą sławą dzielnicy Iapigia.
Siedzieliśmy tak, nie patrząc na siebie. Chociaż nic nie
powiedziała ani nie wykonała żadnego gestu, pomyślałem,
że z jej dłoni płynie w moją stronę prąd czystego bólu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]