[ Pobierz całość w formacie PDF ]
potoczył się po pochyłości, pociągając za sobą białą lawinę żwiru. Wąską strugą sypał się z szumem, " który w
uszach sierżanta grzmiał ogłuszającym łoskotem. Znieruchomiał na moment. Wstrzymał oddech.
To nic, to lisy rozległ się stłumiony, cichy głos. - Krążą wokół nas coraz ciaśniejszym kołem.
Jakby już czuły padlinę.
Jak tak dalej potrwa, to będą miały co żreć. Nas nie będzie komu grzebać.
Sierżant podciągnął się ostrożnie w stronę mówiących. Kto to taki? Mgła głuszyła rozmowę. Dobiegały go
tylko urywki.
...jego się trzeba strzec. Ja ci to mówię nie pierwszy raz. Bądz z nim ostrożny...
Przywarty do ziemi człowiek słyszał, jak mocno biło mu serce. O kim mowa? Kto? Chociaż szczycił się
znajomością wszystkich ludzi w oddziale, nie sposób było ich rozpoznać po stłumionym szepcie.
-^ Musisz wykraść się z namiotu tak, żeby cię nikt nie spostrzegł. Pilnuj się tego draba, sierżanta... Ten
chyba nigdy nie śpi i nie je. Chciałby nas tylko musztrować i spędzać do kupy. A tak i nie upilnuje. Ja ci to
mówię.
Sierżant z trudem stłumił stęknięcie. Ręce jego bezwiednie zacisnęły się na jakimś kamieniu. A moja
kabura z pistoletem w namiocie..." pomyślał, wytężając jednocześnie słuch.
Dość tego. Raz muszę przekonać się, czy nie ma wśród nas zdrajcy. Ludzie dawno między sobą gadają.
Każdy na kogo innego wskazuje.
Sami musimy znalezć, a potem bez ceregieli. Kula w łeb, i koniec. Nie będziemy czekać, aż nas wy-
kończą z powietrza.
Głosy przycichły, jakby wsiąkły w mgłę.
Sierżant przeczekał chwilę, podczołgał się jeszcze bliżej i znów usłyszał wyraznie.
On jeden może informować tych drani, gdzie co ukrywamy i co najważniejsze jaka będzie po-
goda. Od czego jest telegrafistą i do tego meteorologiem? Podkradnij się cicho do groty. Tylko żeby cię nie
zauważył. Po stuku klucza spróbuj odczytać z daleka, co on im nadaje. Od czego tam siedzi dzień i noc? Nosa
nie wytknie stamtąd.
No tak podjął niezdecydowanie drugi głos. Sami nie mogą mieć ciągle takiego szczęścia. Ledwie
schowamy tych parę skrzynek konserw, a oni już je łapią na pewniaka.
Ech, co tam konserwy, oni i nas wykończą, jeśli tak dłużej potrwa. Ja nie chcę umierać!
Sierżant czuł, jak zalewa go fala zimnego potu. Czaszka pękała mU pod naporem myśli. Jak to? Oni także
podejrzewają? I to kogo? Larsena? I kto, kto? Cisi, spokojni chłopcy. Małomówny Ole, drugi telegrafista Roald
do trzech wydawałoby się nie potrafi zliczyć. Co się dzieje na wyspie? Jak przeciwdziałać złu?
Nie słuchał już dłużej oddalających się głosów. To, czego się dowiedział, wystarczało w zupełności. Przy-
ciskając rozpaloną twarz do zimnej skały, chwilę jeszcze leżał bez ruchu. A może naprawdę jest wśród nas jakiś
zdrajca? Kto?"
Straszne pytanie tłukło się po głowie, mąciło myśli. Przed oczyma przesuwały się kolejno twarze żołnierzy
blade, nie golone, wymizerowane. Sierżant nie czuł, że przenika go dojmujący chłód, że upływają minuty,
może godziny. Niebo szarzało blaskiem powracającego dnia. W tej strasznej chwili uświadomił sobie z
przerażającą jasnością, że wróg mógł istotnie otrzymywać informacje drogą radiową. Larsen nie wchodził w
rachubę, ale jeśli naprawdę zapasową radiostację wyładowano z kutra? Jeśli ktoś ją od razu ukrył, a teraz się nią
posługuje? Targnęła nim fala przerażenia. A może to ten? Wiecznie gdzieś ginie... Zamajaczyła mu przed
oczyma drobna, chłopięca twarz, lękliwie pochylone ramiona. Ale czyżby ta wiecznie wylękniona niezdara
umiała posługiwać się nadajnikiem?...
Sierżant porwał się na równe nogi i szybkim krokiem ruszył w stronę uśpionego obozu. Chwyciwszy kaburę
z pistoletem i latarkę elektryczną ze swego namiotu, ostrożnie podkradł się do budynku gospodarczego. Wąski
snop światła przesunął się szybko po
twarzach śpiących żołnierzy i raptem znieruchomiał.
Zpiwór pod ścianą był pusty. Jeszcze raz strumień światła omiótł całą izbę. Tak, brakowało tych dwóch, co
poszli podsłuchiwać Larsena, i tego... A więc nie mylił się.
Ciężkim krokiem odchodził, rozglądając się wokół. Larsen mówił, że to nerwus, że boi się ciemności..."
Sierżantowi coś w gardle zabulgotało z hamowanej wściekłości.
W szarym świetle brzasku wracając spostrzegł naraz nie opodal obozu porucznika, przed którym stał na
baczność Isbiórn.
Przyłapał go?..." przebiegło mu przez głowę. Z trudem hamował kroki, by nie podbiec do rozma-
wiających.
Nie mogłem oka zmrużyć. Wyszedłem na mały przegląd westchnął porucznik w odpowiedzi na jego
pytające spojrzenie. On także nie spał ciągnął, obrzucając wyprężonego żołnierza niechętnym spojrze-
niem. No idz, połóż się, będziesz znów nieprzytomny w ciągu dnia.
A gdzie się włóczył? sierżant podejrzliwym spojrzeniem odprowadził oddalającego się szybko żoł-
nierza.
Porucznik wzruszył ze zniechęceniem ramionami.
Nie mógł spać, tak jak ja i wy. Mam go już powyżej uszu. Niedorajda!
Niedorajda! syknął sierżant takim tonem, że w oczach porucznika zamigotała nie ukrywana cieka-
wość.
A może by mu powiedzieć, co podejrzewam? zawahał się przez chwilę sierżant, ale powstrzymał
pierwszy odruch. Gotów jeszcze obrócić wszystko przeciwko Larsenowi ten żółtodziób" pomyślał.
I znów ogarnęła go fala bezsilnej złości na wszystkich i wszystko.
Jak by tu zacząć z nim rozmowę?" biedził się idąc do Larsena. Mimo woli zwolnił kroku. Niezdecy-
dowany przystanął wreszcie u wejścia do groty, w której mieściła się radiostacja. Jego potężne bary przesłoniły
cały otwór. Chwilę nasłuchiwał jednostajnego stuku klucza. Diablo trudno. %7łe też mi przyszło parać się takimi
sprawami. Tfu!"
Słuchaj, stary zaczął nieporadnie, sadowiąc się na oślizłym od wilgoci głazie koło Larsena. Py-
tam, ot tak sobie, na wszelki wypadek. Wiem, że ci się nic nie stanie. Boże uchowaj, ale sam rozumiesz, jako
sierżant powinienem ó wszystkim wiedzieć szarpnął za kołnierz wiatrówki, jakby coś krępowało mu szyję.
Znad odbiornika spojrzały na niego przygasłe, śmiertelnie znużone oczy w sieci drobnych zmarszczek.
Umilkł zmieszany.
Czyś ty wypił, Ewald? Plieciesz bez sensu. Nic nie rozumiem. Mów po prostu, o co ci chodzi. Lar-
sen wyłączył maszyny i podsunął przyjacielowi kap- ciuch, sam machinalnie napełniając fajkę.
Sierżant długo nabierał szczyptę tytoniu i z trudem przełykał ślinę. Czuł się jak człowiek, który skacze do
wody nie umiejąc pływać.
Powiedz, który z naszych umie obchodzić się z radiem. Poza tobą, oczywiście wyrzucił wreszcie z
siebie jednym tchem.
Zapadło milczenie. Tylko spadające z wilgotnych ścian krople wody podzwaniały monotonnie o zrąb
skalny. Larsen powoli zapalał fajkę. Zaciągnął się wreszcie głęboko, skrywając twarz za gęstym obłokiem dymu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]