[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miejscowość.
Nie ma obawy! Wiem, do czego pan zmierza. Postępuje pan, jak dzieci, kiedy chcą się
czegoś dowiedzieć i sądzi, \e będę tak głupia, i\ złości wszystko wygadam. Ale przerachował
się pan i to bardzo! Dziś na ogół jest dzień złego rachunku dla pana. Pieniądze się wymknęły,
Jonatan zbiegł ze swymi i ojciec ze swymi. Tak, gdyby pan chocia\ starego złapał! Musiałbyś
mu tylko ściągnąć buty. Schował swoją cześć spadku miedzy podwójnymi cholewami.
Psiakrew! zawołałem umyślnie, ja, który nigdy nie klnę. Miedzy cholewami!
Wszak starego mogłem ju\ niejednokrotnie zdybać! To pech, fatalny pech!
Tak, to pech i nie uwierzy pan, jak bardzo się z tego cieszą! Nienawidzą pana ka\dą
\yłką, ka\dym tchnieniem. Cieszy mnie niezmiernie, \e stoi pan jak lis przed pustym
kurnikiem. A najbardziej się cieszę z tego, \e nigdy ju\ nie ujrzysz Meltonów!
Oho! Deptać będziemy im po piętach, a\ schwytamy.
Nigdy! O tym ju\ pomyślano! Kurnik jest pusty, na zawsze pusty!
O nie! Wszak pani w nim przebywa.
Ja? Có\ panu po mnie! Jestem uboga. Nie posiadam ju\ prawie nic. Zresztą, musi senior
trzymać ręce daleko ode mnie!
Nie muszą! Zale\y to od mojej woli.
Od pana woli? Nade mną nie masz \adnej władzy! Có\ takiego uczyniłam, co pana
uprawniałoby do uwięzienia mnie? Czy w ogóle miał pan prawo komukolwiek gwałt zadawać?
Wtrącał się pan zawsze do cudzych spraw i łowił ryby w cudzej wodzie. Mam nadzieją, \e
zwędził pan dla siebie dosyć, aby ju\ za\yć spokoju. I to nazywa pan obroną biednych bliznich,
senior, osobliwy przyjacielu upośledzonych?!
Tak, ju\ tyle zwędziłem, a jeszcze więcej wyłowię. Przede wszystkim panią zaczepię na
moim haku. Zabezpieczę sobie pani osobą.
Z jakiego powodu. Jakim prawem?
Prawem mocniejszego. Mógłbym powiedzieć, \e pani jest współwinną w przestępstwach
Meltonów. Ale wcale o tym nie myślą. Trzymam panią mocno i ka\ą strzec, dopóki nie
dobrniemy do celu. Potem mo\e pani iść sobie, dokąd zechcesz, nawet w ślad za swoim
Jonatanem. W tej chwili jestem tylko ciekaw, jak pani zabarykadowałaś wejście do kuchni,
\eśmy się nie mogli wydostać.
Z lampą w raku wszedłem do kuchni. Aó\ko le\ało nad otworem, a na łó\ku stała drabina,
tak wparta o powałą, \e \adną miarą nie zdołaliśmy usunąć pokrywy.
Zwietnie sobie poradziłaś, seniora! rzekłem. Gdyby na dole nie było kanału,
moglibyśmy tam tkwić do dnia sądnego. Odtąd będziemy pani surowo strzegli, abyś, póki tu
jesteśmy, nie mogła knuć podobnych zamysłów. Emery, zostaniesz tutaj dopóki cię nie
zluzujemy. A nie spuszczaj tej pięknej seniory z oka!
Obejrzał mnie zdziwiony. Dałem mu lekki znak, po kryjomu przed Judytą. Zawołała za mną:
Dziękuje panu, \e zostawiasz mi swego towarzysza! Pana nie byłabym ścierpiała. A nie
zapomnij spełnić przyrzeczenia!
Jakiego? zapytałem umyślnie, zatrzymując siana chwilę.
Przyrzekł mi pan powiedzieć, dokąd zbiegł Jonatan i gdzie się z nim umówiłam.
Dobrze, dotrzymam słowa!
Poprosiłem Winnetou, aby poszedł ze mną do starego Meltona. Musieliśmy zatem wspiąć
się o piętro wy\ej i, przystawiwszy drabiną do otworu, \ejść na dół. Znalazłem po omacku
lampę i zapaliłem. Zanim jeszcze knot się zajął, usłyszeliśmy, \e Melton wrócił do
przytomności. Stół, do którego był przywiązany, trzeszczał niespokojnie.
Oswobodziliśmy staremu usta. Zaklął siarczyście i rzekł:
A więc dobrze słyszałem! Old Shatterhand i Winnetou, wymieniono te imiona!
Tak, nie omylił się pan, master Melton, odrzekłem. Potośmy właśnie przyszli, aby
się panu przedstawić.
Niech was diabli porwą!
W takim razie musielibyśmy siedzieć tam między głazami, przy pańskim bracie, którego
zamordowałeś. Był diabłem, w najistotniejszym tego słowa znaczeniu. Wymierzył mu pan
sprawiedliwość, teraz my wymierzymy wierzymy.
Zamknij pan gębą! W takich razach nie mo\na mówić o morderstwie. Kiedy idzie o
śmierć i \ycie, ka\dy jest sobie najbli\szy.
I bije i zakłuwa własnego brata? Czy wie pan, jak go nazwał?
Jak?
Judaszem Iskariotą. To samo miano dał panu Krger bej i inni. Największa uciecha dla
pana to zdradzać i złem odpłacać swoim dobroczyńcom. Gdzie są pieniądze, które zabrałeś
bratu?
Nie mam ich.
Zagrabił je pan! Widzieliśmy na własne oczy. Harry ta samo potwierdził.
Czy mówił coś jeszcze?
Tak. Przeklął pana przed śmiercią. A zatem, gdzie pieniądze?
Co panu do tego?
Pieniądze te są własnością prawowitego spadkobiercy starego Huntera.
Poka\ mi tego spadkobiercę!
Mógłbym.
Mógłbyś, ale nie mo\esz! roześmiał się złośliwie.
Mogę. Master Vogel jest wolny. Wyprowadziliśmy go z korytarza, gdzie tkwił
przywiązany do kołka.
Co? Macie go? Istotnie? zawołał, szamocząc siew pętach. Kto panu zdradził to
miejsce?
Nikt. Sami znalezliśmy.
Nieprawda! Ktoś musiał panu powiedzieć.
Nie zadajemy się ze zdrajcami waszej zgrai. Własna przenikliwość wystarczy nam
całkowicie.
Mogliście tylko zejść przez mieszkanie Judyty! Co ona?
Bardzo się dobrze miewa.
A co z Jonatanem, moim synem?
Te\ dobrze. Oboje tak się nieskończenie kochają, \e wkrótce wezmą ślub na szubienicy.
Co? Czy Jonatan jest schwytany?
Chciałby pan, aby mu się lepiej powiodło, ni\ panu.
Schwytany, schwytany! stękał, po czym dodał: Ale było was tylko czterech!
Tylko trzech; jednego przecie\ schwytaliście.
Piekło was wspomogło! Ale pieniędzy nie dostaniecie! Tak je pochowaliśmy, \e nawet
pospołu z diabłem nie potraficie znalezć.
A jak\e, znajdziemy.
Nigdy, przenigdy! Bądz\e pan rozsądny i umiarkuj swoje zakusy. Bierz pan to, co
zaproponowaliśmy przez Judytę, inaczej nic nie dostaniecie. Mój syn ukrył pieniądze
niezgorzej ode mnie. I nikt, prócz niego, nie zna tego schowku.
I prócz pana.
Tak.
I Judyty?
Nie sądzę, aby jej powiedział! Tego się nie opowiada kobiecie.
O, miłość nie zna tajemnic.
Czy zna, czy nie zna, pan nic nie znajdzie! Co panu z tego, \e wydasz nas policji, sam
powrócisz z pustymi rękami.
Oczywiście, nie byłoby to zbyt pocieszające..
A zatem? Rozsądku, sennores! Puśćcie nas i bierzcie pieniądze. Macie do wyboru: albo
dostaniecie nas samych bez pieniędzy, albo puścicie nas i zyskacie pieniądze.
Ile?
Proponuję wam dwakroć więcej, ni\ poprzednio Judyta.
W takim razie spadkobierca uzyska tyle, co nic, panowie zaś będziecie mieli i miliony i
wolność. To zły interes, master! I mniema pan, \e wydamy was policji? Nie będę was wlókł za
sobą tak daleko!
Co więc uczynicie?
Po prostu wsadzimy wam kulę w łeb.
Sir, dopuściłbyś się morderstwa!
Nie, wymierzyłbym tylko słuszną karę. Zasłu\ył sobie pan na więcej. Porachuj swoje
występki. W forcie Uintah zastrzelił pan oficera i dwóch \ołnierzy, w forcie Edwarda
klucznika, w Tunisie Smalla Huntera. A ile\ to razy nastawał pan na moje \ycie! Mam
prawo zgładzić cię ze świata. I syn pana nie zasługuje na lepszy los. Zapomniałem o
bratobójstwie. Ktokolwiek zgładzi pana, jako dziką, krwio\erczą bestię, godzien jest
najwy\szej pochwały.
Co mu po pochwale bez wynagrodzenia w gotówce!
Istnieją inne, istotniejsze bogactwa, ni\ pieniądze. Ale pan nie ma o nich wyobra\enia.
Jak\e często wymykał mi się pan ku szkodzie rozmaitych ludzi; teraz trzymam cię mocno w
garści i nie zakosztujesz ju\ wolności. Naradzimy się w waszej sprawie. Być mo\e, dzień
najbli\szy będzie waszym dniem ostatnim.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]