[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gdy zatrzymał się na Corael Mews, wziął z jej dłoni
klucz, otworzył drzwi wejściowe i powiedział:
- KiedyÅ› bÄ™dziemy musieli spotkać siÄ™ znowu i po­
rozmawiać, Francesco. - Po czym pochyliÅ‚ siÄ™ i deli­
katnie ucałował ją w policzek na pożegnanie.
ROZDZIAA CZWARTY
Gdy pojawiła się Lucy, Francesca siedziała przy
kominku, czytajÄ…c Peggy bajkÄ™.
- No, udał się lunch? Co było do jedzenia?
Francesca wyrecytowała całe menu.
- Wspaniale! I pomyÅ›leć, że ja w tym czasie wci­
nałam wątróbkę na boczku! A gdzie byliście?
- U Reniera w domu. To bliziutko stÄ…d.
Lucy rzuciła w kąt podręczniki i uklękła przy ogniu.
- BÅ‚agam, opowiedz mi wszystko!
A gdy starsza siostra skończyła, orzekła:
- On musi być strasznie bogaty. I mądry. Ciekawe,
jaka jest jego mama.
- A co w szkole?
-W porządku. - Lucy poszperała w kieszeni.
- Tu jest list do ciebie, ale nie przejmuj siÄ™ tym.
Na nic nie liczÄ™.
OczywiÅ›cie nie byÅ‚a to do koÅ„ca prawda. Or­
ganizowano grupę uczennic, które miały wyjechać
przed Bożym Narodzeniem na dwa tygodnie na narty
do Szwajcarii. Zapewniano instruktaż oraz opiekę
nauczycieli. Wysokość opłaty przekraczała jednak
zdecydowanie możliwości Franceski.
- Och, Lucy, tak mi przykro! - spojrzaÅ‚a na pode­
jrzanie pogodną buzię siostrzyczki. - Oczywiście
wszystkie twoje przyjaciółki jadą?
-Większość, ale to nieważne, Fran. Spędzimy
wspaniale ten czas, przygotowujÄ…c siÄ™ do ZwiÄ…t.
Więcej nie było o tym mowy, lecz Francesca
siedziaÅ‚a dÅ‚ugo w nocy nad kolumnami cyferek. Nie­
stety, nie stwarzały one żadnej nadziei dla Lucy.
PROPOZYCJA 57
Nadal nie byÅ‚o wiadomoÅ›ci od pani Vincent. Dzie­
wczyna jednak liczyła, że po spotkaniu z nią profesor
przywiezie Peggy coś od matki. Mała nie okazywała
tęsknoty, choć Francesca miała wrażenie, że jest
trochę blada i przygaszona. Podzieliła się swymi
wątpliwościami z panią Wells.
- Ja tam nie lubię gadać - rzekła ta miła kobieta
- ale mamuśka Peggy nigdy nie miała dla niej czasu.
Jest rozczarowana: ona taka ślicznotka, a Peggy...
mała brzydulka. Niech pani się nie przejmuje, panno
Haley. Peggy wcale nie jest tak bardzo przywiÄ…zana do
swojej matki. Była za to naprawdę szczęśliwa, kiedy za
życia jej tatusia przyjeżdżali z wizytą dziadkowie.
Francesca niepokoiła się jednak trochę. Chętnie
poradziłaby się profesora, ale on był zapewne teraz
u pani Vincent. Tego dnia, po szkole, podała Peggy
podwieczorek, dziewczynka nie miała jednak apetytu.
Postanowiła więc położyć małą do łóżeczka. Nie
mogła jej zmierzyć temperatury, bo w domu nie było
nawet termometru, ale dziecko było rozpalone. Gdy
zdjęła sukienkę Peggy, zobaczyła wysypkę na jej
plecach.
-Tom... ja chcÄ™ Toma - rzekÅ‚a cichutko dziew­
czynka. - Tak mnie boli głowa.
- Zaraz go przyniosÄ™, kochanie - obiecaÅ‚a Frances­
ca. Ułożyła Peggy w łóżeczku i popędziła na dół.
Nawet jeśli profesor Pitt-Colwyn jeszcze nie wrócił, ten
miły kamerdyner Peak pewnie ma jego numer telefonu,
a jeśli nie, to bodaj numer miejscowego lekarza.
Wykręciła numer, pozostawiony przez panią Vin-
cent. Odebrał Peak.
- Czy profesor pozostawił numer telefonu? Muszę
koniecznie siÄ™ z nim skontaktować. Peggy zacho­
rowała.
- ChwileczkÄ™, panno Haley.
I niemal natychmiast w słuchawce odezwał się
spokojny głos.
- Francesca?
PROPOZYCJA
58
- Och, więc jesteś! Peggy ma wysypkę na całych
plecach, jest apatyczna i rozbita. Chyba ma gorÄ…czkÄ™,
ale nie mogę znalezć termometru i nie wiem, gdzie
mieszka doktor...
- Położyłaś ją do łóżka? Zwietnie. Będę za dziesięć
minut. - Odłożył słuchawkę.
Francesca pobiegła z powrotem do Peggy i posłała
Lucy na dół, by otworzyła drzwi profesorowi.
Nie słyszała, kiedy wszedł. Jak na tak wysokiego
mężczyznę poruszał się zadziwiająco szybko i cicho.
UÅ›wiadomiÅ‚a sobie jego obecność, dopiero gdy poÅ‚o­
żyÅ‚ jej dÅ‚onie na ramionach, odsunÄ…Å‚ lekko od łóżecz­
ka Peggy i pochylił się nad chorym dzieckiem.
SprawiaÅ‚ wrażenie absolutnie spokojnego, gdy ba­
dał Peggy i mierzył jej temperaturę. Potem usiadł,
czekając, aż Francesca ułoży z powrotem dziewczynkę
i okryje jÄ… kocykiem.
- Czy przechodziÅ‚yÅ›cie obie z siostrÄ… ospÄ™ wietrz­
ną? - zapytał Francescę.
- O tak, dawno temu, w dzieciństwie.
- Ja też. A teraz ma ją Peggy. - Ujął małą, wiotką
łapkę w swoją dłoń. - Bardzo niedługo poczujesz się
lepiej, maleńka. Każdy przechodzi przez tę chorobę,
ale na szczęście trwa ona tylko kilka dni. Teraz
wezmiesz lekarstwo i zaśniesz równie mocno jak Tom,
a rano przyjdę znów do ciebie.
- Ale ja nie chcę, żeby mama przyjechała!
- Nie musi przyjeżdżać, kochanie. Francesca bÄ™­
dzie się tobą opiekować. - Ucałował rozpaloną małą
główkę. - A teraz Lucy z tobą posiedzi, a Francesca
pójdzie do apteki po lekarstwo. Tot ziens.
Na buzi Peggy pojawił się nikły uśmieszek.
- Tot ziens - odrzekła.
W salonie Francesca zapytała nerwowo:
- Czy jest aż tak chora, żebym musiała zawiadomić
jej matkę? Mówiła, żeby jej nie niepokoić, to jest, żeby
dzwonić tylko, jeśli zdarzy się coś bardzo poważnego.
Gdy Renier milczał, dodała nerwowo:
PROPOZYCJA 59
- Przepraszam, że byłam niegrzeczna przez telefon.
Byłam taka zdenerwowana i sądziłam, że nie ma cię
w Londynie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl