[ Pobierz całość w formacie PDF ]
strajk ma wyglądać, nie pójdziemy do roboty na własne pole?
- Kolego Latoś - z namaszczeniem odpowiedział na to poseł - jesteśmy legalnie
działającą partią, jeśli złamiemy prawomocne zarządzenie, zostaniemy rozwiązani. Naszą
bronią jest lojalność wobec prawa, dlatego jeśli władza nie pozwala na odbycie wiecu, wiec
się nie może odbyć...
- Strajk? Powiedzcie, kolego, o strajku, jak to niby ma wyglądać? - zapytał wąsaty
chłop, sołtys z Tereszan.
- O tym jeszcze będziemy mówili w każdym kole, przyślemy prelegentów. Ogólnie
mówiąc, od dzisiejszego dnia nie dostarczamy do miast żadnych produktów
żywnościowych... Chodzmy powiedzieć ludziom, żeby szli do domu.
- Chłopi, jak już tu przyszli, to się nie rozejdą bez niczego - mruknął ktoś w obronie
Wiktora.
- Jednak musimy zrobić wszystko, żeby odeszli stąd możliwie najspokojniej. Jeśli
dojdzie do jakichkolwiek ekscesów, będzie to policzone przeciwko wam, chłopy - zakończył
poseł sztucznie z wiejska. Chciał już wychodzić, ale zagrodził mu drogę Wiktor.
Wszyscy ucichli, bo widać było, że dojdzie tu do starcia z posłem, w którym wszyscy
dotychczas upatrywali jakiegoś potężnego męża opatrznościowego, gdy tymczasem...
- Panie pośle - Wiktor cedził słowa przez zaciśnięte zęby - toż my, cośmy latali, po
wsiach jak kot z pęcherzem z tym wiecem, nie wejdziemy teraz na trybunę i nie powiemy:
Chłopy, idzta do dom, wiecu nie będzie, bo pan starosta miał taki kaprys i zakazał nam
wiecowania ... Nie powiemy tego, bo by krzyknęli wszyscy, i słusznie, żeśmy głupie jak buty
z lewej nogi... I poreszcie, nikt się nie rozejdzie, tylko zaczną krzyczeć: Posły ludowe
oszukują nas! I będzie to, nie obrażając nikogo, rzetelna prawda... I będzie to najlepsza
robota dla nich, nie dla nas, panie pośle.
Chwilę trwała cisza, po czym poseł przemówił, a zaczął z dziwnej beczki, dopiero po
dobrej chwili wyszło na jaw, do czego prowadzi:
- Drogi kolego Latoś - poseł wlał w te słowa całą serdeczność, na jaką go było stać
mimo wielkiego wzburzenia - macie całkowitą i świętą rację. Czy sądzicie, że ja jestem
przeciwko wiecowi? To przecież ja zabiegałem wszędzie, żeby stronnictwo nasze udzieliło
jak najdalej idącego poparcia waszej inicjatywie. Ale łamiąc zakaz, narażamy się na
najpoważniejsze sankcje, na to tylko czeka policja i nasi przeciwnicy. Zrozumcie, kochani,
możemy bezpiecznie działać dopóty, dopóki niczego nam nie można zarzucić. Jeśli zwołamy
nielegalny wiec, ściągniemy na siebie represje, których skutki nawet przewidzieć trudno.
Powtarzam, w grę wchodzi tylko legalne działanie, moi drodzy! Jeśli nie podporządkujecie
się, cofam wam poparcie i moje, i powiatowej organizacji.
- No, tak - wyrwał się któryś z chłopów - w taki sposób nawet na wiec możemy
czekać latami, bo pan starosta się rychło nie zlituje! Strajkować pewnie też zabroni... Poparcie
organizacji?... Po co nam taka organizacja, która nie może nam nic pomóc?
- Po mojemu - znów odezwał się Latoś - powinniśmy zmusić starostę do liczenia się z
chłopem. Jestem za tym, żeby wiec mimo zakazu odbyć, niech starosta dowie się, że jego
zakazy nie sięgają gminy Białodrogi, może mu wreszcie duda zmięknie.
- To są komunistyczne metody, panie Latoś! - krzyknął poseł.
- No to niech pan poseł teraz wyjdzie do nich i powie, że wiecu nie będzie, bo panu
staroście się to nie podoba!
- Oczywiście, że wyjdę! Oczywiście, że powiem. Po to tutaj jestem, aby ustrzec was
wszystkich przed nieobliczalnymi krokami!
- No to chodzmy!...
- Idziemy! - z determinacją podjął poseł i ruszył ostro na czele rozsypującej się świty.
Na placu zebrani stali zbici w gęstą ciżbę. Nikt już wprawdzie nie śpiewał, ale tłum
szumiał rozmowami, okrzykami i nawoływaniem. Widać było, że napięcie oczekujących
rośnie w miarę opózniania się wiecu. Raz po raz przepychały się przez tłum jakieś grupki z
zielonym sztandarem, które w dość nieoględnych słowach wykrzykiwały coś i o staroście, i o
pośle. Nawoływały do wiecu wbrew zakazom. Ludzie oglądali się za nimi, właściwie to nikt
ich nie znał i nie bardzo było wiadomo, skąd się tutaj wzięli. Ktoś więc zapytał ich, skąd są, z
jakiej wsi, to mu odpowiedzieli, żeby gębę zamknął. Więc Władek Koryciński, z kilkoma
innymi chłopakami umówionymi do pilnowania porządku, uprzątnęli ich tak zgrabnie, że już
więcej tego dnia nikt ich nie widział.
Na trybunę wszedł poseł i jeszcze parę osób. Nagle wszystko ucichło, przez chwilę
słyszano trzepotanie gołębi, co stadem wzleciały z kopuły cerkwi.
- Koleżanki i koledzy - rozległ się donośny, wprawny w wiecowych mowach, głos
posła - starostwo nie udzieliło zezwolenia na nasz wiec. Proszę więc wszystkich tutaj
zebranych, aby w spokoju i porządku rozeszli się do swoich wsi i domów. Wiecu nie
będzie!... Jednocześnie w imieniu całej organizacji ludowej w powiecie, na znak protestu,
ogłaszamy strajk chłopski. Od dzisiaj aż do odwołania nie dostarczamy do miasta żadnych
produktów rolnych! Bliższe informacje zostaną przekazane na zebraniach kół stronnictwa.
Po tym chyba najkrótszym w dziejach swej politycznej działalności przemówieniu
poseł zeszedł z trybuny. Wiktor korzystając z ciszy, jaka jeszcze trwała, krzyknął:
- Chłopi! Nie będzie to wiec, będzie to zebranie. Otwieram zebranie organizacji
ludowej w Tuliczanach, a wszystkich tu zebranych zapraszam jako gości! Koledzy, oszukano
nas, łudzono obietnicami zezwolenia na legalne zgromadzenie. W gruncie rzeczy
przygotowano prowokację. W opłotkach, dowiedziałem się w tej chwili, stoi policja w dużej
sile... Miejcie się na baczności, nie dajcie się sprowokować do bójki, bo policja przyjechała
tutaj rzekomo po to, żeby uspokajać burdy. Nasze zebranie odbędziemy w przykładnym
spokoju. Koledzy...
Z rogu placu doleciał szum, jakby nadbiegała olbrzymia fala wody. Wiktor usiłował
mówić dalej, ale szum potężniał i jakby pchał przed sobą ludzki zgiełk. Nagle, łamiąc i
wywracając brzózki z zielonymi chorągwiami, na plac runęła ława policjantów w hełmach i
polowych mundurach podobnych do mundurów wojskowych.
Cały plac w jednej chwili zawrzał i zahuczał. Z uliczek spływających do rynku
ruszyły szeregi policjantów w maskach. W środku tłumu zaczęły wybuchać granaty z gazem
łzawiącym, a sporo ludzi, powalonych już ciosami pałek, leżało na ziemi, tratowanych przez
ogłupiałych ze strachu uciekających...
Wszyscy zgromadzeni rzucili się nagle w jedyne jeszcze otwarte miejsce, prowadzące
z rynku pomiędzy żydowskimi budami wprost na pola, ale kiedy było tam najgęściej, zza
domów, stodół, a nawet z pobliskich dziesiątków pszenicy - wyszła na nich szarża zaczajonej
policji. Tutaj było najgorzej. Pałki waliły po siwych łbach, po karkach, aż krew sikała uszami.
Nie przepuszczano nawet leżącym, zresztą tym właśnie dostało się najwięcej od policjantów,
którzy szli za plecami pierwszych szeregów, a byli bardziej niż inni łakomi na bicie. Krzyk
skręcający się w jeden niebotyczny zgiełk stał w powietrzu. Tłum pierzchał jak przerażone
stado, łamiąc ogrodzenia w obejściach parł w pole, w wolną przestrzeń, gdzie można ile sił w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]