[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Angeles jest taki sklep, który specjalizuje się w zestawach oświetleniowych dla galerii. Jeśli
znajdziemy odpowiednie pomieszczenie i będziemy mieli dość energii i pieniędzy, to
kupimy sobie coś takiego i będziemy mieli wspaniałe miejsce do ekspozycji obrazów. A
jednocześnie będzie tam można umieścić nasze książki. Wy wszyscy, mówię tu do dzieci,
możecie zacząć pisać powieści lub wiersze, co tylko chcecie, i nie martwić się o szansę ich
wydania. Możemy być sami swoimi wydawcami.
Tak więc, mając na razie tylko były młyn z mansardą i zaadaptowany spichrz,
przygotowujemy się do stworzenia wymyślonego przeze mnie ośrodka pracy twórczej .
Mam wrażenie, że nawet z moimi nogami jest teraz trochę lepiej.
Do końca lata remontujemy młyn. Wypełniamy szczeliny między kamieniami
zaprawą, żeby nie wciskał się przez nie wiatr i nie wchodziły szczury i koszatki. Te gryzonie
strasznie hałasują w nocy, ku przerażeniu Rosemary i Kate. Camille najwyrazniej nie
przeszkadzają.
Dach też już nie przecieka, nawet ta jego część, którą odnowiliśmy, szczelne są też
zrobione przeze mnie świetliki, gdzie usunąłem dachówki i wstawiłem na ich miejsce
szyby.
Odkryliśmy kilka targowisk, na których sprzedają używane meble, i kilka punktów
wyprzedaży, gdzie młodzi ludzie, którzy wyjeżdżają z Morvan, sprzedają odziedziczony po
rodzicach dobytek. Wywiezliśmy z tych wyprzedaży kilka samochodów dywanów, zasłon i
innych dekoracyjnych elementów. Kupiliśmy też komplet mebli do salonu. Kanapa była
trochę zapleśniała, ale przetarliśmy ją alkoholem i teraz wygląda praktycznie jak nowa. To
wszystko zabiera nam kilka dni. Rosemary mówi, że nie może ze mną spać, bo strasznie się
rzucam. Ale najważniejsze jest to, że maluję. Jeżdżę po okolicy volkswagenem i przywożę
do domu gotowe obrazy.
Maluję głównie wnętrza stodół i opuszczone domy. Uczę się też malować krowy,
byki i owce na pastwiskach. Malowanie tych zwierząt w ich naturalnym środowisku jest
bardzo relaksujące i czuję, że dobrze mi robi.
Camille objeżdża regularnie na rowerze okolicę i codziennie wraca z wiadomościami
na temat potencjalnych miejsc na naszą galerię. Nie znajdujemy jednak niczego, co
odpowiadałoby naszym wymaganiom. Nie ma to większego znaczenia, bo obrazy są
sprzedawane na pniu , a więc nie brakuje nam miejsca na nowe. Zaczynam konstruować
dodatkowe stelaże i sprzedaję obrazy, jak tylko wyschną. Jesteśmy prawdziwym kon-
cernem.
Dowiadując się różnych rzeczy o zwierzętach, uczę się jednocześnie malowania
starych kamieni, dachówek i gontów łupkowych, różowawych dróg z ciemną pręgą w
środku, śladem samochodowych spalin. Wszystkie moje zmysły koncentrują się na
rozwiązywaniu malarskich problemów.
Matt kupił w Chateau książkę poświęconą florze i faunie regionu, w tym drzewom.
Chodzi z tym przewodnikiem w kieszeni i rozgląda się wokoło, identyfikując rozmaite
drzewa i krzewy. Dzieli się ze mną swoimi odkryciami i cały świat przyrody Morvan
otwiera się stopniowo przede mną. W ten sposób to, co maluję i jak to maluję, staje się dla
mnie coraz ważniejsze.
Pozostałe dzieci też się tym interesują; stajemy się powoli całkiem niezłymi
botanikami.
Lato ma się ku końcowi, kiedy Camille oznajmia, że chyba znalazła coś
odpowiedniego na naszą galerię. Dom stoi na wzgórzu w miasteczku Montigny-en-
Morvan, niespełna dwa kilometry od młyna. On także ma swoją historię.
Wiedzieliśmy, że w miasteczku istniały kiedyś dwie restauracje, ale był w nich zbyt
mały ruch, żeby mogły się utrzymać. Tym bardziej że niedaleko, w Chassy, zaledwie trzy
kilometry od Montigny, była trzecia restauracja. Nazywała się Le Fin Chasseur, czyli Pod
Wyborowym Myśliwym . Polowania są bardzo ważnym elementem życia w tym regionie
Francji.
Także w naszym miasteczku była konkurencyjna restauracja, Le Gai Laboreur, czyli
Pod Wesołym Robotnikiem . Otóż ów cały Robotnik leżał na obu łopatkach, zanim
jeszcze tu zamieszkaliśmy. Camille podejrzewa, że moglibyśmy kupić restaurację za nie-
wygórowaną cenę, bo straciła ona swoje fonds de commerce, czyli licencję na sprzedaż
alkoholu i prowadzenie baru. Wystawiono ją na sprzedaż jeszcze przed naszym przyjazdem
i jak na razie nie znalazł się kupiec.
Camille ustala, że właściciele mieszkają w Chateau Chinon. Jadę z nią, żeby się
zorientować w sytuacji.
Na miejscu stwierdzamy, że bardzo się palą do sprzedaży, bo opuszczony,
zaniedbany dom szybko popada w ruinę. Podają nam cenę, a po krótkich targach zgadzają
się na dziesięcioprocentowy upust.
Są bardzo usłużni i mili; od razu wręczają mi klucz do drzwi frontowych. Cena
domu stanowi równowartość dwudziestu tysięcy dolarów. Trochę się tego przestraszyłem,
ale Camille nalega, żeby iść obejrzeć budynek, mówimy więc, że go obejrzymy i
ewentualnie oddamy klucz wieczorem. Zgadzają się na takie rozwiązanie.
Camille, Matt, Kate i nawet mały Will wybierają się jeszcze tego samego popołudnia
na oględziny domu. Stwierdzamy, że istotnie należy się nim natychmiast zająć. Jego
ostatni użytkownicy, którzy prowadzili bar, restaurację i jednocześnie wynajmowali
dziesięć pokoi gościnnych, nie byli zbyt dobrymi gospodarzami.
Zwiedzamy wszystkie pomieszczenia; w każdym pokoju jest umywalka, a poza tym
mnóstwo pająków i Bóg wie, czego jeszcze. Sufity mają belkowanie z ciemnego dębu. Belki
są grube, trzydziestocentymetrowe, położone przez całą długość pokoju. Bardzo dziś trud-
no o coś takiego.
Okazuje się, że dom ma ponad sto pięćdziesiąt lat, a więc został zbudowany w
czasach, kiedy spławiano tędy drzewo do Paryża. W pokojach na dole są posadzki. W
środku budynku znajdują się schody, prowadzące z małego hallu do sypialń na górze.
Do sypialń wchodzi się z korytarza; każda ma osobne wejście. Jest to układ idealny
dla naszych zamierzeń. Wielkiego nakładu pracy wymaga tylko doprowadzenie
wszystkiego do porządku.
Szyby w oknach są na szczęście całe, a każda sypialnia ma metalowe żaluzje
harmonijkowe. Jest to doskonałe zabezpieczenie przed złodziejami, a przecież wiadomo, że
obrazy mogą być łakomym kąskiem. W każdym pokoju jest bieżąca woda. Stwierdzamy
też, że funkcjonuje tu doskonale cudownie staroświecki system ogrzewczy. Na górze jest
też łazienka z prysznicem.
Nie wierzę własnym oczom. Już samo zainstalowanie tych urządzeń musiało
kosztować ze dwadzieścia tysięcy dolarów. Mierzymy powierzchnię pomieszczeń krokami i
ustalamy, że zmieści się tu z łatwością sto obrazów. Rosemary obawia się trochę, czy całe
przedsięwzięcie nie przerasta naszych możliwości i czy nie będzie kolidowało z moim
malowaniem.
Ma pewnie rację, ale cała reszta jest przekonana, że wspólnymi siłami uporamy się
ze wszystkim.
I rzeczywiście okazuje się, że choć czeka nas mnóstwo pracy, według wszelkiego
prawdopodobieństwa damy sobie radę. Bagatelizujemy wątpliwości Rosemary i jeszcze raz
mierzymy niektóre powierzchnie i omawiamy praktyczne aspekty zorganizowania naszego
ośrodka. Znajdujemy jakiś papier i rozrysowujemy wszystko, przy czym każdy zgłasza
swoje uwagi. W domu nie ma na razie światła elektrycznego, więc postanawiamy zabrać
plany do młyna i tam rozrysować je porządnie.
Najpierw jednak jedziemy do Chateau sfinalizować transakcję. Zamierzam zapłacić
[ Pobierz całość w formacie PDF ]