[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Podejrzewać?
- Och, na miłość boską, Hildo! - Rhoese przerzuciła jeden nierozpleciony warkocz przez
ramię. - Będzie podejrzewać, że znów próbuję coś knuć, jeśli musisz wiedzieć.
-Knuć?
- Hildo, jeśli nie przestaniesz powtarzać po mnie wszystkiego, co mówię, to zacznę cię
nazywać papugą. Będzie chciał wiedzieć, dla kogo to ma być. Po co? Dlaczego ? I tak
dalej.
- A więc dla kogo to ma być?
- Dla niej. Dla tej kobiety.
- Ma zaparcie?
Rhoese wypuściła bardzo wolno powietrze, by zapanować nad nerwami.
- Nie, nie ma. A co się stanie, jeśli dasz silny środek rozwalniający komuś, kto go nie
potrzebuje? No? - Wbiła pytający wzrok w Hildę, której oczy się rozszerzyły.
- Silny środek?
- Bardzo silny. Tak. -O jejku...!
- Właśnie. O jejku. To będzie oznaczać nici z podróży, nie uważasz?
Hilda zagryzła dolną wargę, ale jej usta już po chwili same ułożyły się w szeroki
uśmiech.
- O jejku - powtórzyła raz jeszcze. - To trochę nieładnie. Cóż, jeśli myślisz o bardzo
silnym środku, najlepszy będzie kosaciec.
- Kosaciec? Nigdy o czymś takim nie słyszałam.
-I owszem, to te małe irysy, które rosną wokół Stawu Królewskiego w Yorku.
Nazywałyśmy je koski, bo mają liście jak sztyleciki. Nie ma nic lepszego na
przeczyszczenie.
- Musiały już dawno stracić kwiaty.
- Nie potrzebujemy kwiatów, tylko korzenie.
- Aha, to świetnie. Widziałaś, żeby tu rosły?
- Nie, ale możemy wyjść i się rozejrzeć.
Tak też zrobiły. Ale kiedy wracały ze swoją zdobyczą, natknęły się na brata Alarica,
który rzucił okiem na zwiędnięte rośliny oraz zabłocone korzenie i spytał:
- A to na co?
- Na zaparcie - odparła Rhoese. - Potrzebny mi środek przeczyszczający.
Wyciągnął rękę po wiązkę roślin.
- Przyrządzę odpowiedni napar. - obiecał. - Przyda się też trochę piwa. Lepiej zdaj się na
mnie, pani. Nie lubią tu kobiet w kuchni.
Rhoese oddała mu rośliny bez śladu stosownej wdzięczności.
- Muszę mieć to szybko. I żeby napar był mocny. Bardzo mocny.
- Zaraz się tym zajmę. Będzie mocny. A przy okazji, obawiam się, pani, że nie będziesz
mogła zanieść książki osobiście do skryptorium, bo tam także nie wpuszczają kobiet.
- A gdzie w ogóle je wpuszczają? Brat Alaric uśmiechnął się.
- Cóż, zapewne tam, gdzie chodzi lady Anneys. Ale nie przejmuj się tym, pani. Będę tam
i powiem ci, co zdecydowano.
- Sądzę, że mogę się już tego sama domyślić. Pewno widzę ją po raz ostatni, prawda?
- Nie wiem, pani, lecz będę bronił przed nimi twojej własności.
- Dziękuję, bracie. Zjemy dziś wieczerzę we własnym towarzystwie. Przyłączysz się do
nas?
- Oczywiście, pani. Z przyjemnością.
I ten mało satysfakcjonujący stan rzeczy musiał ją zadowolić. Ale daleko jej było do
zadowolenia, przynajmniej do chwili, kiedy Jude po cichu przyszedł w nocy do jej
komnaty. Nie budząc Rhoese, wślizgnął się pomiędzy chłodne prześcieradła i wziął ją w
ramiona, wkraczając w jej sny, wypełnione jego pieszczotami.
Odwróciła się do niego i wtuliła w jego ciepłe ciało, witając go, jakby był jej drugą
połową odzyskaną po latach; wszystkie urazy stopniały w ciemności i wypełniła ją
radość. Jeśli z powodu póznej pory nie spodziewał się takiego entuzjastycznego
powitania, nie dał tego po sobie poznać, bo kontynuował jej marzenia senne, jakby znał
je do ostatniego, intymnego szczegółu i nie musiał jej budzić, by je spełnić.
Otworzyła się przed nim, a kiedy się z nią połączył, oplotła się wokół niego jak wtedy w
zagajniku nad rzeką, z równym żarem, lecz bez słów. A pózniej zasnęła w jego ra-
mionach, z ustami przy jego szyi, i dopiero kiedy jej stopa zawędrowała na wygrzane
puste miejsce w pościeli, Rhoese rozbudziła się i przypomniała sobie o swoich żalach z
poprzedniego dnia, które powinna była mu uświadomić.
Ale był już świt i dzień Judea się zaczął.
Rozdział dziesiąty
Tuż po jutrzni Jude, niosąc ewangeliarz pod pachą, przeszedł przez pusty ogród do
katedralnego skryptorium. Towarzyszyli mu Ranulf Flambard i brat Alaric. Jesienna
mżawka osiadła na wieżach i żółtych liściach drzew, ostre powietrze szczypało ich w
nozdrza, otaczając białym obłoczkiem każde słowo. Gdyby nie obecność brata Alarica,
Jude mógłby wspomnieć Flambardowi, co widział zeszłej nocy, kiedy zmierzał do
sypialni Rhoese. Tymczasem jednak zachował tę scenę dla siebie.
W słabo oświetlonym korytarzu wiodącym z sieni ujrzał przed sobą skradającą się na
palcach kobietę, najwyrazniej przekonaną, że jest sama. Trzymając się głęboko w cieniu,
Jude patrzył, jak puka ona cicho do drzwi Flambarda, które się uchylają, aby ją wpuścić i
szybko zamykają z powrotem. Anneys nie zwlekała długo z wykorzystaniem jego rady.
A kapelan królewski też nie był skłonny przepuścić takiej okazji, zwłaszcza że sama
wpadała mu w ręce. Jednakże musiał skoro świt pozbyć się swojego gościa, jeśli chciał
zaspokoić dręczącą go ciekawość na temat książki. Cóż, pomyślał Jude, kiedy już ta
sprawa zostanie załatwiona, będziemy mogli zakończyć pobyt i przygotować się
wreszcie do wyjazdu.
Skryptorium było już zajęte przez skrybów, siedzących na wysokich stołkach przy
swoich pulpitach, z głowami pochylonymi nad arkuszami pergaminu. Skrzypiały gęsie
pióra, płomienie świec migotały w przeciągu, a cienie tańczyły miękko na zasłonach
dzielących salę. Ani jedna głowa się nie podniosła, kiedy brat Gerard wprowadził trzech
mężczyzn, ani jedno słowo nie przerwało ciszy, kiedy szli do biblioteki i zamykali za
sobą drzwi.
- Przeor zaraz tu będzie - powiedział brat Gerard. - Przygotowuje się do czytania
dzisiejszego rozdziału z Pisma Zwiętego. To jest ta książka, Jude? Chodz, połóż ją tu na
stole. - Na jego twarzy malował się wyraz troski, jak u matki zafrasowanej o chore
dziecko.
- A więc to jest twoje miejsce pracy, bracie - odezwał się brat Alaric, przesuwając
wzrokiem po oprawnych w skórę, ciężkich tomach zalegających półki.
Stół również był zarzucony książkami, ich cenne okładki chroniły kawałki płótna, jeden
z tomów leżał otwarty i przytrzymany wąskim paskiem skóry obciążonym na końcu
trójkątnym odważnikiem. Pokój był chłodny i surowy, unosił się w nim dziwny,
zatęchły, zapach, a twarde ławy, na których mężczyzni usiedli, nie obiecywały
najmniejszej nawet wygody.
Flambard usadowił się obok Gerarda, przystawiając bliżej lichtarz z pojedynczą świecą i
Jude zauważył, że aż trzęsie się z podniecenia. Wyciągnął szyję, pochylając się
skwapliwie nad ostrożnie rozpakowywaną książką.
- Skąd ją masz? - spytał. - Przypomnij mi, Jude.
Jude i brat Alaric złożyli im relację ze znanych sobie faktów, po czym cała czwórka
przeszła do kwestii naprawy szkód wyrządzonych przez wodę i możliwego związku
ewangeliarza z opactwem w Barking. Przekazywali go sobie z rąk do rąk jak ojcowie
nowo narodzone dziecię. Za zachętą brata Alarica brat Gerard otworzył ostatnie strony,
gdzie między wierszami wypisano drobnym pismem, czerwonym atramentem, coś, co
mogło dotyczyć tekstu.
- Czytałeś to, bracie? - spytał Gerard kapelana.
- Litery są za małe dla moich oczu. Mój wzrok nie jest już taki jak dawniej, niestety.
Brat Gerard nachylił się niżej.
-Tak, rzeczywiście są maleńkie. Mniejsze niż zwykle, nawet jak na glosę. Może skryba
myślał, że wszyscy mają równie dobre oczy jak on czy ona. Teraz przede wszystkim
musimy to przetłumaczyć. Dajcie mi trochę czasu. Poradzę sobie.
Drzwi się otworzyły, wpuszczając powiew zimnego powietrza wraz z przeorem
Turgotem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]