[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cej.
- Całkowicie - powiedziała w końcu. - Jako mój maż bę-
dziesz o mnie dbał. Jako twoja żona muszę cię zadowolić...
w łóżku.
Smutek i rezygnacja w jej głosie omal go nie rozbroiły.
Zamknął oczy. Głośno przełknął ślinę. Naprawdę chciał jej
dać to, czego potrzebowała. Ale nie było to wcale proste. Bo
i życie nie jest wcale proste i łatwe.
W tym leżało sedno tej zagmatwanej sprawy.
Przecież to nie ma sensu, że Mackenzie marzy, by mógł jej
dać to, na co taka kobieta, jak ona, zasługuje. I bez sensu jest
to, że tak bardzo jej pragnie.
Pragnie jej od chwili, kiedy rzuciła mu się na plecy.
- Nie bój się, to nie będzie takie nieprzyjemne. - Tyle
przynajmniej mógł jej obiecać. - Ale jeśli spodziewasz się
czegoś więcej, tylko się rozczarujesz.
Mackenzie wyjrzała przez okno i z rezygnacją potrząsnęła
głową.
- Nie pierwszy raz mam do czynienia z nierealistycznymi
marzeniami.
Kiedy znów na niego spojrzała, zauważył, że wrócił jej
oczom blask. I dawne zdecydowanie. Zniknęła jednak bezpo-
wrotnie nadzieja... i tego było mu bardzo żal.
- Tylko tyle mogę ci dać. Przykro mi.
Mackenzie uniosła głowę.
- Nie martw się o mnie. Zawarłam umowę i nie wycofam
się z niej.
S
R
- Na miłość boską, przecież żyję na odludziu - poskarżył
się zaspanym głosem J.D., kiedy kilka minut pózniej obudził
go sygnał radiowy. - Miałem nadzieję, że nikt mnie tu nie
będzie niepokoił.
- Zadzwoń po pastora.
Milczenie. I po chwili:
- Co?
- Zadzwoń do pastora i spytaj, kiedy możemy wziąć
ślub.
Dłonie Abla były spocone, kiedy naciskał przycisk.
A więc zrobione. A w każdym razie wkrótce będzie.
W długich botach, opatulona w ciepły płaszcz, szalik i rę-
kawice, które poprzedniego dnia kupiła w mieście, Macken-
zie wymknęła się z chaty. J.D., Abel, Mark i Casey przenosili
w tym samym czasie Naszatę z małymi z poddasza do wolnej
sypialni, a Maggie i Scarlett zajęły się innymi niezbędnymi
przygotowaniami.
Był dziewiętnasty grudnia.
Dzień jej ślubu.
Potrzebowała chwili samotności przed zaplanowaną na
trzecią po południu uroczystością.
Było jeszcze wcześnie, zaledwie kilka minut po pierwszej,
mogła więc swobodnie cieszyć się paroma chwilami tego
pięknego dnia.
Słońce świeciło jasno. Powietrze było świeże, mrozne
i czyste. Ubrane w śnieżne czapy choinki wyglądały jak tło-
czący się goście, czekający na młodą parę.
Gdyby była przesądna, ten jasny, słoneczny dzień mogła-
by uznać za obietnicę świetlanej przyszłości z Ablem Gree-
ne' em... i niech diabli wezmą to, co on gada.
S
R
To będzie teraz jej dom. Miejsce, gdzie Mark stanie się
mężczyzną, a ona, być może, wychowa gromadkę dzieci.
Mackenzie uśmiechnęła się i wtuliła brodę w futrzany koł-
nierz swojego płaszcza. Dzieci. Podobał jej się ten pomysł.
Choćby wydawał się nieprawdopodobny.
Przecież tak samo niemożliwe wydawało się również to,
że wkrótce poślubi mężczyznę, którego zna zaledwie od pię-
ciu dni. I nie tylko marzy, by dzielić z nim łoże, ale i życie.
Mimo że ostrzegł ją, iż w ich związku nie będzie miłości.
Seks, owszem. Ale miłość, nigdy.
Przyjechała tu przecież, wcale na to nie licząc, a więc jego
ostre słowa nie powinny jej zranić. A jednak zraniły jej serce
jak nóż.
Kiedy przed dwoma dniami siedziała zasmucona jego szcze-
rością, uświadomiła sobie, że oszukuje samą siebie. Choćby nie
wiem jak udawała, prawda była taka, że pragnęła więcej, niż
Abel mógł jej ofiarować.
Z początku więc użalała się na sobą. Płakała z tęsknoty za
tym, czego nie mogła mieć. Nie, nie kochała jeszcze Abla, ale
chciała go pokochać i miała nadzieję, że i on mógłby odwza-
jemnić jej miłość.
Tego ranka w kuchni udowodnił, że żadna z tych możli-
wości nie wchodzi w rachubę.
Kiedy pogodziła się już z faktami, dotarło do niej, że coś
jest nie tak w obrazie, który jej przedstawił. Za bardzo się
starał przekonać ją, że jest obojętny, zimny i pozbawiony
uczuć. Z początku nie zauważyła, zajęta lizaniem własnych
ran, że i on cierpi. I że zamykając się przed nią, chroni siebie.
Dopiero wtedy zrozumiała, o co naprawdę chodzi.
Abel nie jest zimny i wyrachowany. Człowiek pozbawiony
uczuć nie starałby się tak bardzo, by ją przed sobą ostrzec.
S
R
Wszystkie te znaki ułożyły się w jedno wyjaśnienie. Abel
Greene boi się zaangażować. Nie dlatego, że obawia się odpo-
wiedzialności. Zaangażowanie jednak wymaga sporej dozy
zaufania. Zaufanie często wiąże się z pózniejszym cierpie-
niem. A jego oczy i zachowanie mówiły jej, że dość już się
w życiu nacierpiał.
Został samotnikiem z wyboru. Obdarza przyjaznią tylko
kilka wybranych osób. Jest samotnym człowiekiem, który nie
chce zrozumieć, że to nic złego, iż nie chce być sam.
Jego stosunek do Marka potwierdzał tę tezę. Obserwowała
ich przez ostatnie dwa dni. Powstały między nimi pewne
więzy, kiedy wspólnie zajmowali się Naszatą i małymi, rąbali
drewno, doglądali koni albo cicho rozmawiali o jeziorze i tej
ziemi - jedynej rzeczy, wobec której Abel nie udawał obojęt-
ności. Mackenzie z zachwytem patrzyła, jak złość Marka na
cały świat stopniowo topnieje.
Abel Greene może sobie twierdzić, że nic go nie obchodzi.
Ona się na to nie nabierze. Dla dobra całej trójki: jego, jej
i Marka.
Palcem otarła toczącą się po policzku łzę.
- Romantyczka z ciebie, Kincaid - skarciła się i wróciła
do rzeczywistości. -I dzisiaj zostaniesz żoną Abla Greene'a.
Błogosławieni niech będą J.D., Maggie i Scarlett. Jak tyl-
ko Abel dał im przyzwolenie, wzięli się ostro do roboty.
Chcieli zrobić z tego ślubu szczególną i wyjątkową uroczy-
stość.
Kiedy Abel pozwolił im przygotować chatę do ceremonii,
Mackenzie zrozumiała, że tak naprawdę jej narzeczony nie aż
tak bardzo się boi tego, co go czeka.
- W każdym razie nie tej części, która wiąże się z małżeń-
skim łożem - szepnęła, a z jej ust wydobył się kłąb pary.
S
R
Tego pierwszego ranka spędzonego w jego kuchni wiele
mu obiecała. A przecież jej seksualne doświadczenie jest takie
ograniczone. Co będzie, jeśli go rozczaruje?
A jeśli on rozczaruje ją?
Aż roześmiała się na tę myśl. Czy mężczyzna taki jak Abel
mógłby rozczarować jakąkolwiek kobietę?
- Aż nie mogę uwierzyć, że widzisz w tym wszystkim
jakieś powody do śmiechu.
Za nią stał Mark, Patrzył na siostrę ze zmarszczonymi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]