[ Pobierz całość w formacie PDF ]

obawiać, szurgot bowiem odezwał się znowu. Nadleśniczy rzucił okiem w tamtym kierunku,
potem przesunął wzrok po obrośniętej sitowiem i tatarakiem rzeczułce i zatrzymał go wreszcie na
widniejącej naprzeciw drodze. Właśnie na jej końcu, w miejscu, gdzie łączyła się z szosą, ukazał
się ktoś na rowerze. Przybliżał się szybko, a wkrótce można już było rozpoznać zielony mundur
leśnika. Po ruchach domyślił się bez trudu, że to Aabęda, pokiwał mu więc ręką na powitanie.
Rower przesunął się przez mostek, leśniczy z niego zeskoczył.
--- Jakże tam poszło?  zapytał żywo, wchodząc na werandę.  Kanał otwarty?
--- Otwarty. Zwietnie wszystko wypadło. Z saperami przybył dowódca jednostki. Bardzo
chwalił robotę.
Aabęda się rozpromienił.
--- Czego się dotkną, musi się udać! - rzekł z entuzjazmem.  Mają szczęście
chłopaki.
--- Nie tylko szczęście. Oni umieją pracować. A przede wszystkim potrafią się uczyć...
Na drodze ożywiło się znowu. Tym razem pędziło kilka rowerów, lecz jezdzcy, chociaż
także ubrani na zielono, leśnikami nie byli, jak świadczyły o tym krótkie spodenki.
 Są więc i nasi harcerze  ucieszył się nadleśniczy i spojrzał na zegarek. 
Punktualność, jak zawsze, wzorowa: siódma za trzy minuty. A tam już widać  łazika" 
przesunął wzrok dalej, ku szosie.  Niewątpliwie pułkownik.
Na twarzy Aabędy odbiło się wielkie zdziwienie.
 Więc oni dziś nie wyjeżdżają?  zapytał niespokojnie.  Przecież pożegnali się ze
mną wczoraj. Co się znów stało?
 Wyjeżdżają, lecz mają jeszcze dość czasu. Pociąg odchodzi o dziesiątej. Kłopoty?...
Nie. Takie małe przyjacielskie spotkanie...
Aabęda popatrzył na niego podejrzliwie, gdyż wydało mu się, że coś przed nim ukrywa,
lecz nie zdążył o nic zapytać. Harcerze już zsiadali z rowerów. Był Kowalski, był Czerski, był
Lenc. Nie weszli jeszcze na werandę, gdy zajechał pułkownik. Nie był sam: przybywał z nim
także Karol.
 Zrobiłem wam niespodziankę  śmiał się oficer.  Wstąpiłem do obozu i porwałem
wam jednego harcerza. Nieładnie, panie doktorze  zwrócił się z udanym wyrzutem do
Kowalskiego.  Porzucił pan pacjenta, którego nie wolno opuszczać.
Nadleśniczy przerwał żartobliwie te przyjacielskie wymówki i wprowadził ich do swego
prywatnego mieszkania. Gdy zamykał za sobą drzwi, spojrzał uważnie na gości.
 A gdzie Czerski?  zastanowił się.
Czerski przywitał się ze wszystkimi i zdawało się, że także wszedł do budynku.
 Przyjdzie, przyjdzie  uspokoił go niefrasobliwie Kowalski.  Taki nigdzie nie
zginie.
Roześmiali się i usiedli przy stole. Pułkownik, głodny widocznie, nie dał się dwa razy
prosić, a że i inni nie jedli jeszcze kolacji, więc półmiski zaczęły pustoszeć szybko. Gawędzono
przy tym przyjemnie: o dzisiejszych robotach, o harcerzach, leśnikach, o wojsku, o
Opolszczyznie. Kowalski, aczkolwiek ożywiony bardziej niż zwykle, zerkał od czasu do czasu na
zegarek i pułkownik zwrócił wreszcie na to uwagę.
 O co się tak martwisz, druhu?  zapytał.  O pociąg? Zdążycie. Do obozu chyba nie
wracacie?
 Nie. Stąd do stacji jest bliżej. Ale jazda rowerami po ciemku i do tego przez las...
Pułkownik zbagatelizował te obawy machnięciem ręki.
--- Nie ma o czym gadać  przerwał jowialnie.  Na łaziku zmieścimy się wszyscy, a
rowery na głowę! Raz się jezdziło tak w życiu? Lepiej coś nam opowiedz, druhu, o sobie. W
czym się zamierzasz specjalizować?
--- W chirurgii.
Pułkownik aż klasnął w ręce z wielkiej uciechy.
 Nareszcie widzę rozsądnego medyka!  wykrzyknął.  Tylko chirurgia! Skleić
gości, coś wyciąć, pozszywać, rozumiem: uczciwa i solidna robota. Ale te inne specjalności, to
jedynie znachorstwo. Ostukają cię, wymierzą puls i gorączkę, dadzą jakieś paskudztwa do picia,
czasem zastrzyki i co z tego? Pacjent wcześniej czy pózniej i tak musi pójść do chirurga!
Rozgorzała gorąca dyskusja, temat bowiem był obszerny i popularny, na którym  jak
powszechnie wiadomo  doskonale znają się wszyscy. Kowalski spojrzał znów na zegarek: za
pięć pół do ósmej.
 Co to, mierzysz puls, druhu?  zażartował pułkownik.  Zaręczam, jest doskonały.
Aha  domyślił się naraz  idzie pewnie o Czerskiego!... Rzeczywiście, gdzie się ten chłopak
zapodział? Zaprosił nas na siódmą...
Nadleśniczy zakasłał głośno, jakby chciał nie dopuścić do niewygodnego tematu.
Pułkownik popatrzył na niego bacznie i roześmiał się.
 Przecież pan chyba nie potraktował tej sprawy poważnie  rzekł dobrodusznie. 
Nie zauważył pan tej chytrej miny, gdy mnie Czerski zapraszał? Dobry, harcerski kawał: chciał
zmusić pana do postawienia im raz chociaż kolacji, a ja byłem potrzebny mu do obrony. Na
pewno do tej pory nigdy pan tego nie zrobił.
Nadleśniczy spłoszył się i w zakłopotaniu zaczął się bawić widelcem. Wyratował go
Lenc.
 To nie kawał  stwierdził swym starannie odmierzonym, poważnym głosem, jakiego
zwykle używał.  Obliczyliśmy dokładnie. Nie może być błędu.
Pułkownik wesoło pokiwał głową.
 W czym?  zagadnął znienacka. Lenc nie dał się wpędzić w matnię. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl