[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- W gardle łaskotało mnie jego gadulstwo... Muszę ja nauczyć żołnierzy i oficerów egipskich, aby
wyrażali się krótko, nie zaś jak uczeni pisarze.
- Bodajby on miał tylko tę jedną wadę!... - szepnął Tutmozis, na którym Eunana niemiłe zrobił
wrażenie.
Pan wezwał do siebie Samentu.
- Bądz spokojny - powiedział do kapłana. - Ten oficer, który szedł za tobą, nie śledził cię. Jest on za
głupi do spełniania tego rodzaju zleceń... Ale może mieć ciężką rękę na wypadek potrzeby!...
No - dodał faraon - a teraz powiedz: co cię skłania do podobnej ostrożności?
- Prawie już znam drogę do skarbca w Labiryncie - odparł Samentu.
Pan potrząsnął głową.
- Ciężka to rzecz - szepnął. - Godzinę biegałem po rozmaitych korytarzach i salach, jak mysz, którą kot
goni. I przyznam ci się, że nie tylko nie rozumiem tej drogi, ale nawet nie wybrałbym się na nią sam.
Zmierć na słońcu może być wesołą; ale śmierć w tych norach, gdzie kret zabłąkałby się... brr!...
- A jednak musimy znalezć i opanować tę drogę - rzekł Samentu.
- A jeżeli dozorcy sami oddadzą nam potrzebną część skarbów?... - spytał faraon.
- Nie zrobią tego, dopóki żyje Mefres, Herhor i ich poplecznicy. Wierzaj mi, panie, że tym dostojnikom
chodzi o to, ażeby owinęli cię w powijaki jak niemowlę...
Faraon pobladł z gniewu.
- Obym ja nie zawinął ich w łańcuchy!... Jakim sposobem chcesz odkryć drogę?
- Tu, w Abydos, w grobie Ozirisa znalazłem cały plan drogi do skarbca - rzekł kapłan.
- A skąd wiedziałeś, że on tu jest?
- Objaśniły mnie o tym napisy w mojej świątyni Seta.
- Kiedy żeś znalazł plan?
- Gdy mumia wiecznie żyjącego ojca waszej świątobliwości była w świątyni Ozirisa - odparł Samentu. -
Towarzyszyłem czcigodnym zwłokom i będąc na nocnej służbie w sali "odpoczynku" wszedłem do
sanktuarium.
- Tobie być jenerałem, nie arcykapłanem!.. - zawołał śmiejąc się Ramzes. - I już rozumiesz drogę
Labiryntu?...
- Rozumiałem ją od dawna, a teraz zebrałem wskazówki do kierowania się.
- Czy możesz mi to objaśnić?
- Owszem, nawet przy okazji pokażę waszej świątobliwości plan.
Droga ta - ciągnął Samentu - przechodzi w zygzak cztery razy przez cały Labirynt; zaczyna się na
najwyższym piętrze, kończy w najniższym podziemiu i posiada jeszcze mnóstwo zakrętów. Dlatego jest
tak długa.
- A jakże trafisz z jednej sali do drugiej, gdzie jest mnóstwo drzwi?...
- Na każdych drzwiach prowadzących do celu znajduje się cząstka zdania:
"Biada zdrajcy, który usiłuje przeniknąć najwyższą tajemnicę państwa i wyciągnąć świętokradzką rękę
na majątek bogów. Zwłoki jego będą jak padlina, a duch nie zazna spokoju, lecz będzie się tułał po
miejscach ciemnych, szarpany przez własne grzechy..."
- I ciebie nie odstrasza ten napis?
- A waszą świątobliwość odstrasza widok libijskiej włóczni?... Grozby dobre są dla pospólstwa, nie dla
mnie, który sam potrafiłbym napisać jeszcze grozniejsze przekleństwa...
Faraon zamyślił się.
- Masz słuszność - rzekł. - Włócznia nie zaszkodzi temu, kto potrafi ją odbić, a mylna droga nie obłąka
mędrca, który zna słowo prawdy...
Jakże jednak sprawisz, ażeby ustępowały przed tobą kamienie w ścianach i ażeby kolumny zamieniały
się na drzwi wchodowe?...
Samentu pogardliwie wzruszył ramionami.
- W mojej świątyni - odparł - są także niedostrzegalne wejścia, nawet trudniej otwierające się aniżeli w
Labiryncie. Kto zna słowo tajemnicy, wszędzie trafi, jak słusznie powiedziałeś, wasza świątobliwość.
Faraon oparł głowę na ręku i wciąż dumał.
- %7łal by mi cię było - rzekł - gdybyś na tej drodze spotkał nieszczęście...
- W najgorszym wypadku spotkam śmierć, a czyliż ona nie grozi nawet faraonom?... Czy wreszcie
wasza świątobliwość nie szedłeś śmiało nad Jeziora Sodowe, choć nie byłeś pewny, że stamtąd
powrócisz?...
Nie myśl też, panie - ciągnął kapłan - że ja będę musiał przejść całą drogę, po której chodzą
zwiedzający Labirynt. Znajdę bliższe punkta i w ciągu jednej modlitwy do Ozirisa dostanę się tam,
gdzie ty idąc mogłeś odmówić ze trzydzieści modlitw...
- Alboż tam są inne wejścia?
- Niezawodnie są, a ja muszę je znalezć - odparł Samentu. - Nie wejdę przecież, jak wasza
świątobliwość, w dzień ani główną bramą...
- Więc jak?...
- Są w murze zewnętrznym niewidoczne furtki, które znam, a których mądrzy dozorcy Labiryntu nigdy
nie pilnują... Na dziedzińcu warty w nocy są nieliczne i tak ufają opiece bogów czy trwodze pospólstwa
że najczęściej śpią... Prócz tego trzy razy między zachodem i wschodem słońca kapłani idą na modlitwę
do świątyni, a ich żołnierze odbywają praktyki nabożne pod niebem... Zanim skończą jedno
nabożeństwo, ja będę w gmachu...
- A jeżeli zabłądzisz?...
- Mam plan.
- A jeżeli plan jest fałszywy? - mówił faraon nie mogąc ukryć troski.
- A jeżeli wasza świątobliwość nie pozyska skarbów Labiryntu?... Jeżeli Fenicjanie rozmyśliwszy się nie
dadzą przyobiecanej pożyczki?... Jeżeli wojsko będzie głodne, a nadzieje pospólstwa zostaną
zawiedzione?...
Racz mi wierzyć, panie mój - ciągnął kapłan - że ja wśród korytarzy Labiryntu będę bezpieczniejszy
aniżeli ty w twoim państwie...
- Ale ciemność... ciemność!... I mury, których nie można przebić, i głębia, i te setki dróg, gdzie
człowiek musi się zabłąkać... Wierz mi, Samentu, że walka z ludzmi to zabawka; ale szamotanie się z
cieniem i nieświadomością to straszna rzecz!...
Samentu uśmiechnął się.
- Wasza świątobliwość - odparł - nie zna mego życia... Kiedym miał lat dwadzieścia pięć, byłem
kapłanem Ozirisa...
- Ty? - zdziwił się Ramzes.
- Ja, i zaraz powiem, dlaczego przeszedłem do służby Seta. Wyprawiono mnie na półwysep Synai, aby
tam wybudować małą kaplicę dla górników. Budowa ciągnęła się sześć lat, ja zaś mając dużo wolnego
czasu włóczyłem się między górami i zwiedzałem tamtejsze pieczary.
Czego ja tam nie widziałem... Korytarze długie na kilka godzin; ciasne wejścia, przez które trzeba było
pełzać na brzuchu; izby tak ogromne, że w każdej zmieściłaby się świątynia. Oglądałem podziemne
rzeki i jeziora, gmachy z kryształów, jaskinie zupełnie ciemne, w których nie było widać własnej ręki,
albo znowu tak widne, jakby w nich świeciło drugie słońce...
Ile razy zbłąkałem się w niezliczonych przejściach, ile razy zgasła mi pochodnia, ile razy stoczyłem się
w niewidzialną przepaść!... Bywało, żem po kilka dni spędzał w podziemiach karmiąc się prażonym
jęczmieniem, liżąc wilgoć z mokrych skał, niepewny, czy wrócę na świat.
Za to nabrałem doświadczenia, wzrok zaostrzył mi się i nawet polubiłem te piekielne krainy. A dziś, gdy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl