[ Pobierz całość w formacie PDF ]
osłabnie - powiedział Kane. - Brak pośpiechu ma swoje dobre strony...
- Dłużej nie możemy czekać, niestety. Już nadużyliśmy szczęścia, czekając tak długo.
Jeśli statek zostanie odkryty, wszystko przepadnie. Nie zatrzymujmy się dłużej niż do
jutrzejszej nocy.
- Ilu masz ze sobą ludzi?
- Siedmiu, nie, sześciu - poprawił Imel.
- Powinno wystarczyć, by przebić sobie drogę w czasie walki, ale trudno będzie tylu
ludziom prześlizgnąć się niezauważenie obok dużego patrolu. Kane pogładził brodę w
zamyśleniu. - Idziesz z nami, Arbas?
- Nie, dziękuję - odparł zabójca. - W moim zawodzie mam dość zysków i wrażeń jak
na mój gust. Konspiracja na dużą skalę nie odpowiada mi.
Następną godzinę spędzili ustalając szczegóły i wymieniając anegdoty nad dzbanem
wina. Imel zaczął myśleć, że Kane mógłby dać się lubić, gdyby unikać jego oczu. Ten
mężczyzna stanowił dla niego zagadkę - gigantyczny, piekielnie silny, zahartowany
wojownik, a jednocześnie nie tylko barbarzyński banita, lecz człowiek o chłodnej
inteligencji, którego wiedza była obszerna w każdej dziedzinie, jakiej dotknęła ich rozmowa.
Wreszcie, gdy burza nieco ucichła, Arbas i Imel wyślizgnęli się na zewnątrz i poszli
ostrożnie z powrotem śliską od deszczu skalną półką. Byli już niemal za grobowcami, gdy
światło latarni Arbasa padło na coś białego, zbliżającego się do nich.
- Uważaj! - syknął Arbas i wyciągnął miecz. Pokonując strach, jaki wzbudziło w nim
dziwne zjawisko, Imel uczynił podobnie, mając nadzieję, że będą mieli do czynienia tylko z
żołnierzami.
Arbas otworzył osłonę latarni i biały przedmiot nagłe padł z mokrym plaśnięciem.
Słabo widoczne w migocącym świetle wychudzone postacie o trędowatym ciele przykucnęły
warcząc, a potem uciekły w cień. Kształty zniknęły w nocy, chociaż czasem można było
zauważyć parę świecących oczu poza kręgiem światła lampy.
Ostrożnie obaj mężczyzni zbliżyli się do nieruchomej rzeczy. Imel nagle poznał, co to
jest i zrobiło mu się niedobrze. Było to ciało nieszczęsnego strażnika, który ubezpieczał go i
którego zabił Kane. Jedno spojrzenie wyjaśniało, skąd tu się wziął. Jego ciało było częściowo
zjedzone - mięsiste części twarzy, rąk i nóg były wygryzione. Wnętrzności ciągnęły się w
poprzek skalnego występu.
- Ghule! - zaklął Arbas. - To ghule niosły go do swojej kryjówki, żeby nadgnił!
Przyjrzał się cieniom z ponurą uwagą. - Miejmy nadzieję, że te ścierwojady nie odważą się
napaść dwóch uzbrojonych ludzi ze światłem!
- Ghule - powtórzył Imel. - Jaki człowiek wybrałby sobie na schronienie grobowiec
nawiedzany przez ghule!
II. O TKACZACH I PAJCZYNACH
Burza rozszalała się na nowo po tym, jak Arbas wyszedł z posłańcem Efrel.
Błyskawice strzelały rozdwojonymi językami w pożłobione skarpy, gromy biły w popękane
kamienie, wstrząsały tymi, którzy spali butwiejąc w splądrowanych łożach grobowców. W
kryjówce Kane'a dudniące echa brzmiały odległe i nierealnie. Błyski błękitnego światła
wciskały się przez zasłonięte drzwi kapryśnym migotaniem.
Kane siedział zgarbiony na krześle, pijąc jeden kubek wina za drugim. Zwykle nie pił
więcej, niż pozwalała na to konieczność stałego czuwania. Tej nocy jednak był w nastroju
mroczniejszym niż burza na zewnątrz, a wrogowie, ludzie czy nieludzie, mogliby zakradać się
dziś do niego tylko na swoją zgubę. Jego okrutna twarz ściągnięta była posępnym gniewem, a
śmiercionośny ogień w zimnych oczach dorównywał wściekłością migotliwemu piekłu burzy.
Kane opróżnił kubek z mruknięciem i ostrożnie sięgnął po butelkę wina. Była pusta.
Kane zaklął i rzucił nią w róg krypty, zaśmiecony potłuczonymi skorupami poprzednich.
Grube szkło uderzyło w coś miękkiego nie roztrzaskując się. Kane wymamrotał przekleństwo
i poszedł podnieść butelkę. Miał zamiar rozbić ją jak należy.
Butelka po winie upadła na stos gnijących śmieci w nie używanej części grobowca.
Zawisła w powietrzu kilka cali nad skorupami. Jej grube, czarnozielone szkło było
wysmarowane krwią i osoczem.
Kane pociągnął łyk z nowej butelki, którą odbił, idąc przez komnatę. Jego
niesamowite oczy widziały w niemal zupełnej ciemności.
Pająk jaskiniowy utkał swą pajęczynę w niszach pełnych gnijących trumien i
sardonicznie wyszczerzonych szkieletów. Wielki jak dłoń Kane'a pająk porośnięty białym
futrem złapał nietoperza. Ciężka butelka rzucona niedbale przez Kane'a w ślepym gniewie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]