[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiarygodnych od zwykłych andronów. Co gorsza, karta Wi-Fi działała w kratkę. W końcu
zrozumiała, że najrozsądniej będzie zaufać starym, wypróbowanym metodom. Wyszukała
podstawową bibliografię, zdając się przy tym zresztą na przypadek, i powzięła postanowienie,
że nazajutrz uda się do biblioteki. O ile pamięć jej nie myliła, ta znajdowała się przy ulicy
Garibaldiego.
Plusem całej sytuacji było to, że poszukiwania odwróciły chwilowo jej uwagę od
tajemniczego chłopca. Przespana noc nie wyleczyła jej z obsesji, wręcz przeciwnie.
Sofia widziała go wszędzie: w przechodniach, którzy przemykali gdzieś za namiotem, w
twarzach kolegów z cyrku,
w pliku biletów, przechowywanym w kieszeni jak relikwia. Choć to żałosne, mimo najlepszych chęci
nie potrafiła się skupić na niczym innym.
Wyłączyła komputer i rozejrzała się dookoła. Co prawda do kolacji brakowało tylko godziny, a na
dworze robiło się chłodno, ona jednak musiała uporządkować myśli. Poza tym piekły ją oczy i ciążyła
głowa. Toteż owinęła szalik wokół szyi, założyła płaszczyk i wyszła na spacer. Nogi same ją poniosły
na znajomą ulicę.
Spojrzała prosto przed siebie. Gdzieś w oddali majaczył miejski park, w którym nigdy dotąd nie
była. Wsunęła ręce do kieszeni paltocika i zdecydowała, że czas nadrobić zaległości. Ruszyła w tamtą
stronę.
Szczerze mówiąc, kierowało nią coś więcej niż potrzeba spaceru czy odrobiny rozrywki.
Prawdziwy powód był zupełnie innej natury. Chociaż nie przyznałaby się do tego, nawet gdyby
postawiono ją pod pręgierzem, Sofia umierała z chęci ponownego ujrzenia tajemniczego chłopca.
Wędrowała, zastanawiając się, czy i jego stopa stała kiedyś na tej bazaltowej posadzce. Wiodła
wzrokiem po kamienicach, ciekawa, czy on mieszkał gdzieś w pobliżu. To nie było przyjemne
odczucie. Szła z pochyloną głową, aby nie czuć palpitacji serca za każdym razem, gdy mijał ją ktoś o
podobnej do niego sylwetce.
Ośmieliła się zadrzeć podbródek dopiero po wkroczeniu do parku. Trawa i drzewa zawsze
poprawiały jej humor. Nie miała pewności, czy wiązało się to z jej smokońskim pochodzeniem, czy
też wynikało z indywidualnych upodobań, ale natura, w przeciwieństwie do ludzi, działała na nią
kojąco. Ot, na przykład to stojące zaraz u wejścia, rosłe drzewo: jedna z ogromnych gałęzi zwisała
groznie nad ławką i była tak ma-
sywna, że podtrzymywał ją gruby drut, zaczepiony na solidnej obręczy. Sofia uśmiechnęła
się: konar wyglądał tak, jakby ktoś prowadził go na smyczy.
Wybrała się na przechadzkę opustoszałymi alejkami. Wieczorem, kiedy na ulicach nie
było niemal nikogo, większość ludzi bała się zapuszczać w głąb parku. Ale nie ona. Ona czuła
się tu jak u siebie. Zapadający zmrok, drzewa, cichy plusk wody w fontannach, a nawet
zimno... każda z tych rzeczy poprawiała jej nastrój.
Sofia popuściła wodze fantazji. Wyobraziła sobie, że spotyka tajemniczego chłopca, który
rozpoznaje ją i wita z szerokim uśmiechem. Zaintrygowany jej osobą, zaczyna z nią
gawędzić, odkrywając, że zadziwiająco dużo ich łączy. Następnie zatrzymują się w jednej z
alejek, on obejmuje ją i skrada jej całusa.
Gorący rumieniec wystąpił na jej policzki. Głupia!", zbeształa się bezlitośnie. Nie było
zresztą najmniejszych szans na to, że znowu go zobaczy, a cóż dopiero na to, że zwróci na
siebie jego uwagę.
Wspięła się po schodach do altanki i zatrzymała w jej cieniu. Altanka sprawiała wrażenie
znajomej; elegancka i wysmukła, przypominała cenne drobiazgi w domu profesora. Zdawała
się dziewiętnastowieczna jak on.
Sofia westchnęła. Kto wie, co profesor porabiał i czy myślał o niej czasami, żałując, że jej
ze sobą nie wziął.
Usiadła na marmurze, podciągnęła kolana i oparła na nich brodę. Powoli ogarniała ją
słodka, łagodna melancholia. Wtem coś przyciągnęło jej uwagę. Za jej plecami, na schodach
prowadzących do altanki, aż zaroiło się od gołębi. Sofia nigdy za nimi nie przepadała w
jej mniemaniu były brudne i teraz zadziwił ją ten nagły masowy zlot.
Wstała, zeszła kilka stopni i dostrzegła w ptasiej chmarze czarny garb oraz parę chodaków
na szczupłych stopach, odzianych w grube, czarne skarpety. Staruszka.
Zadrżała. W jej pamięci wyryło się ich ostatnie spotkanie i to, jak leciwa pani rozpłynęła
się po nim we mgle. Zresztą teraz również wyłoniła się z pustki znienacka.
Staruszka uśmiechnęła się smutno, odsłaniając braki w uzębieniu.
Znowu się widzimy - rzekła.
-Tak.
Posunęła się do przodu, a Sofia postąpiła krok w tył. Choć sędziwa kobieta sprawiała
wrażenie niegroznej, przejął ją lęk. Raptem zrobiło się jeszcze zimniej.
Staruszka podała jej woreczek.
Dla gołębi wyjaśniła.
Sofia wzięła go po chwili wahania. Dłoń starej kobiety była zaskakująco chłodna.
Dziewczynka zajrzała do woreczka: karma dla ptaków. Ubrała z niej trochę i rzuciła na
ziemię. Gołębie zleciały się, gruchając, a ona poczuła na nogach trzepot ich skrzydeł.
Pani też lubi samotność? zapytała.
Staruszka popatrzyła na nią nierozumiejącym wzrokiem.
Tak, jestem samotna... od bardzo dawna. Poszukuję cze
goś. .. od lat wymamrotała, rozmarzona.
Sofia zwróciła jej woreczek. Nagle zapragnęła stamtąd odejść.
Kiedy ona istniała, było zupełnie inaczej... Było ciepło
i świetliście - ciągnęła starowina. Ale potem obalono orzech
i wszystko się skończyło. Spojrzała na ziemię ponuro.
W głowie Sofii zaświtała pewna myśl.
Orzech?
- Tak, tak, orzech. - Sędziwa kobieta wpadła w trans. -
Mazidło, mazidlo, ty mnie zaprowadz do orzecha w Benewentu
grodzie, na wietrze, po wodzie, na przekór niepogodzie!
Przemawiała właśnie tak, tak przemawiała! I ona tam chodziła. One tam chodziły.
Sofia przełknęła ślinę. Zdobyła się na odwagę.
- Jakie one? Kim jest osoba, o której opowiadała mi pani
już poprzednio?
" Czarownice. Tak je przynajmniej nazywano. Lecz ona twierdziła, że były kapłankami.
" Czy ten orzech rósł właśnie tutaj ? - Sofia miała wrażenie, że powietrze zgęstniało i z
trudem dostawało się do jej płuc. Wszelkie hałasy ucichły, ustało nawet gruchanie gołębi.
" Nikt nie wie, gdzie on jest. Był w Benewencie, owszem, ale gdzie dokładnie... gdzie
dokładnie... Mazidło, mazidło... znowu zaczęła śpiewać.
Sofia zrozumiała, że niczego więcej się nie dowie. Zresztą usłyszała już dosyć. Czy to ten
orzech przyśnił się Lidji?
Gołąb usiadł jej na bucie, więc potrząsnęła nogą, wystraszona. Spłoszone ptaki wzbiły się
gwałtownie do lotu, a ona instynktownie zacisnęła powieki. Kiedy je uniosła, po staruszce nie
było śladu.
Zobaczyła za to strażnika miejskiego, który uważnie jej się przyglądał.
" Wszystko dobrze? zagadnął. Sofia odetchnęła głęboko.
" Tak... Chyba tak odpowiedziała.
"
Nie powinnaś tu przebywać. Wieczorem to miejsce jest
niebezpieczne - oznajmił strażnik. - Zgubiłaś się ?
Sofia wolno zeszła po schodach.
Nie, nie... Po prostu spacerowałam.
" Będzie lepiej, jeśli wrócisz do domu. Za dnia jest tutaj o wiele przyjemniej.
" Zaraz idę rzekła Sofia pośpiesznie, po czym skierowała się do wyjścia.
Było nie było, znalazła już to, czego szukała.
7.
Owoce poszukiwań
atem orzecha już nie ma? spytała Lidja. Drzewo obalono dawno temu. Nie wiem
dokładnie, jak dawno odparła Sofia, a potem opowiedziała przyjaciółce o staruszce.
" Dziwna istota - stwierdziła Lidja.
" Sądzę, że brakuje jej piątej klepki, ale sprawiała wrażenie pewnej tego, co mówi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]