[ Pobierz całość w formacie PDF ]
starła z policzka samotną łzę.
Connor poczuł nagle, jakby wielka, niewidzialna dłoń zacisnęła się na
jego piersi. Nie mógł złapać tchu. Ogromna \ałość ścisnęła mu serce. Pragnął
wziąć Emmę w ramiona, przytulić. Ale widział, ponad wszelką wątpliwość, \e
gdyby spróbował wyciągnąć do niej ręce, odtrąciłaby go. A tego chybaby nie
zniósł.
Dlatego stał bez ruchu. Jak ostatni głupiec. Gdy tymczasem kobieta, która
znaczyła dla niego tak wiele, w milczeniu roniła łzy.
Nie mogę zostać twoją kochanką, Connorze powiedziała po chwili. W
oczach miała smutek i przera\ający spokój. Ale nie mogę te\ być ju\ dłu\ej
twoją przyjaciółką...
Załkała cicho.
Emmo...
Nie. Nie mogę być twoim kumplem i wysłuchiwać, jak narzekasz na
kolejne kobiety. Nie chcę słuchać opowieści o randce z kolejną gorącą brunetką,
która właśnie wpadła ci w oko.
Poczuł przepełniające go poczucie winy. Które zaczęło toczyć w jego
duszy walkę z innym, jeszcze silniejszym uczuciem. Z uczuciem tak silnym i
gwałtownym, \e zadr\ał z przera\enia.
Po raz pierwszy w \yciu Connor poczuł się kompletnie bezradny.
Nie podobało mu się to.
Odejdz, Connorze powiedziała. Kolejna łza spłynęła po jej policzku.
Cofnęła się i zaczęła zamykać drzwi. Wyświadcz przysługę nam obojgu,
dobrze? powiedziała cicho. Odejdz. I nie wracaj.
Drzwi się zamknęły. W gęstniejącym mroku Connor został sam z
bukietem cholernych ró\ i pudełkiem czekoladek w dłoniach.
I choć letnia noc była gorąca, jemu zimny dreszcz przebiegł po grzbiecie.
ROZDZIAA DWUNASTY
Tego ranka Emma miała do naprawy hamulce w półcię\arówce i
nieustający ból głowy.
Zbyt wiele łez wylanych i zbyt mało snu.
A co gorsza, wszystko wskazywało na to, \e nieprędko cokolwiek się
zmieni.
Długo w nocy dręczyła się myślą, \e niepotrzebnie powiedziała
Connorowi, \e go kocha. Nie lepiej było zachować to dla siebie?
Wsparła łokcie na biurku i ukryła twarz w dłoniach. I po raz kolejny
podjęła rozpaczliwą próbę wymazania z pamięci wyrazu twarzy Connora, kiedy
usłyszał te krótkie słowa. Słowa, które zwykle budzą panikę w sercach
mę\czyzn.
O, Bo\e! Odetchnęła głęboko. Emma, ty idiotko. Nie powinnaś była
tego mówić. Nigdy. A teraz on wie. Teraz pewnie współczuje ci, \al mu ciebie.
Och...
Poderwała się na równe nogi. Ruszyła do warsztatu. Rozmyśliła się.
Zakręciła na pięcie i podeszła do okna. Nie mogła wejść do warsztatu. Nie
chciała rozmawiać z pracownikami. Nie chciała, \eby się zastanawiali, dlaczego
ma czerwone oczy. Nie chciała, by ktokolwiek widział ją w takim stanie.
Mo\e powinnam sprzedać warsztat wyszeptała. Wyjechać z miasta...
Nie, wyjechać ze stanu. Spróbowała wziąć się w garść. Zwietnie. Panikuj.
Doskonały pomysł.
Nie wyjedzie. Nie będzie się ukrywać.
Będzie normalnie \yć. Będzie udawać, \e wszystko jest w porządku. A\
do chwili, kiedy mo\e naprawdę wszystko będzie w porządku. Myśl
pozytywnie, napominała się. Myśl pozytywnie i nikomu nie pokazuj łez.
Wszystko się uło\y.
Wszystko znowu będzie dobrze.
Bo\e, ale\ ze mnie kłamczucha. Westchnęła. Pomyślała, czyby nie
pojechać do domu. Ale to i tak niczego by nie rozwiązało. Tu, w warsztacie,
miała przynajmniej czym zająć myśli i ręce. Mogła choćby zająć się pracą
biurową.
Naprawdę zaś marzyła tylko o tym, \eby poło\yć się gdzieś w
ciemnościach i zasnąć. A potem zbudzić się po długim śnie, z sercem
uleczonym i umysłem wolnym od myśli o Connorze.
Ale wiedziała, \e to nie takie łatwe.
Będzie musiała nauczyć się \yć jakoś z Connorem w pobli\u...
przynajmniej do czasu, gdy zostanie przeniesiony do innej bazy, gdzieś za
ocean. Będzie musiała nauczyć się przetrwania, mimo pękniętego serca.
Nie powinno to zabrać jej więcej ni\ dziesięć, mo\e dwadzieścia lat.
Bułka z masłem.
Na podjezdzie zatrzymała się furgonetka z kwiaciarni. Emma jęknęła
głośno. Bo\e, znowu kwiaty. Poprzedniego wieczora przysłał jej bukiet z
liścikiem: Kochanie, przepraszam, wybacz mi . Co będzie dzisiaj? Mo\e coś w
rodzaju: Co za pech, \e ty mnie kochasz, a ja ciebie nie ?
To się robi coraz bardziej upokarzające powiedziała do siebie. I
wyszła na parking, naprzeciw doręczycielowi.
Słońce cały dzień pra\yło niemiłosiernie. Powietrze drgało z gorąca.
Nawet asfalt pod jej stopami zdawał się być zrobiony z \ywego ognia. Dokoła
Baywater \yło swoim \yciem. Za warsztatem szumiał kompresor. W oddali
harcowały dzieci. Mamy robiły zakupy. Młodzieńcy krą\yli w swoich
klimatyzowanych autach w poszukiwaniu dziewczyn.
A w tym maleńkim zakątku miasta Emma szykowała się do przykrej
rozmowy. Nie chciała kwiatów od Connora. Nie potrzebowała jego litości. Ani
poczucia winy.
Marzyła tylko o tym, \eby czas nagle przyspieszył. śeby cały ten bałagan
oddalił się bezpiecznie w odległą przeszłość.
Emma Jacobsen? zawołał doręczyciel, kiedy tylko wyskoczył ze
swojej furgonetki. W ręce trzymał długie białe pudełko przewiązane purpurową
wstą\ką.
Tak odparła. Wcią\ powtarzała sobie, \e ten chłopak nie jest niczemu
winien. On tylko doręcza kwiaty. Taka praca. Jeśli to dla mnie, mo\e pan
zabrać z powrotem.
Co? Był bardzo młody. Prawie dzieciak. Nie mógł mieć więcej ni\
osiemnaście lat. Jasne, prawie białe włosy sterczały nastroszone \elem. Okulary
przeciwsłoneczne zsunął na czubek nosa i popatrzył na nią ponad nimi. Nie
chce ich pani?
Nie. Nie chcę. Bądz silna, mówiła sobie w duchu. Bądz stanowcza.
Myśl pozytywnie.
Roześmiał się i nasunął okulary na miejsce.
On powiedział, \e tak właśnie pani powie. A ja mu nie wierzyłem.
Jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś, kto by odmówił.
Miło mi, \e jestem pierwsza warknęła. Rozdra\niło ją to, \e Connor
przewidział jej zachowanie. Obróciła się na pięcie i ruszyła do warsztatu.
Hej! Chłopięcy głos zatrzymał ją. Proszę zaczekać. On kazał mi coś
pani powiedzieć, kiedy pani odmówi.
Nie obchodziło jej to. Cholera! Obchodziło. I to jak.
Dobrze. Skrzy\owała ręce na piersi i popatrzyła nań wyczekująco.
Słucham.
Ale, proszę pani, proszę nie zabijać posłańca.
Przepraszam. Odetchnęła głęboko. Słucham.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]