[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nim wczesnym rankiem i pózno w nocy; słyszałem o nim przy śniadaniu i obiedzie; słyszałem
43
KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl
o nim w miejscowości zwanej Pulo Laut od pewnego Metysa, który podawał się za dyrektora
kopalni węgla; słowa jego brzmiały bardzo kulturalnie i postępowo, póki mi nie oświadczył,
że trzeba było zaprzestać prac w owej kopalni, ponieważ jest nawiedzana przez szczególnie
okrutne duchy. Słyszałem o Almayerze w miejscowości zwanej Dongola, na wyspie Celebes,
gdzie radża tego mało znanego portu (nie można tam zapuścić kotwicy bliżej niż o piętnaście
sążni od brzegu, co jest bardzo niewygodne) zjawił się po przyjacielsku na pokładzie w
towarzystwie dwóch tylko dworzan i pił flaszka za flaszką sodową wodę na tylnym lubu
świetlnym z mym zacnym przyjacielem i dowódcą, kapitanem Craigiem. A przynajmniej
słyszałem nazwisko Almayera wymówione wyraznie kilka razy w czasie długiej rozmowy
prowadzonej po malajsku. O tak, słyszałem je zupełnie wyraznie Almayer, Almayer
kapitan Craig uśmiechał się na to, a tłusty, ciemny radża śmiał się głośno. Zapewniam was, że
się nieczęsto spotyka, aby malajski radża śmiał się na cały głos. I słyszałem także nazwisko
Almayera wśród naszych pasażerów (przeważnie wędrownych kupców o solidnej reputacji),
którzy siedzieli roztasowani po całym pokładzie każdy obłożony zawiniątkami i
skrzynkami na matach, poduszkach, kołdrach i polanach drzewa, rozmawiając o sprawach
archipelagu. Słowo daję, nawet o północy słyszałem kiedyś nazwisko Almayera wymruczane
po cichu, gdym wszedł z mostka na rufę, aby spojrzeć na patentowany log wydzwaniający
swoje ćwierci mili wśród wielkiej ciszy morza. Nie chcę przez to powiedzieć, że nasi
pasażerowie mówili przez sen o Almayerze, lecz nie ulega wątpliwości, że co najmniej dwaj,
którzy spać nie mogli i usiłowali odstraszyć bezsenność ucinając sobie szeptem gawędkę o tej
godzinie duchów że ci dwaj mówili tak lub owak o Almayerze. Na tym statku niepodobna
było doprawdy pozbyć się Almayera na dobre; dla niego był przeznaczony przywiązany na
dziobie malutki kucyk, który machał ogonem, zamiatając nim wnętrze kambuza ku wielkiemu
stroskaniu naszego kucharza, Chińczyka. Bóg raczy wiedzieć, na co kucyk był mu potrzebny,
ponieważ z całą pewnością Almayer jezdzić na nim nie mógł; ale to maluje tego człowieka,
jego ambicje, dążenia do wspaniałości; sprowadził sobie kuca, gdy tymczasem w całej
osadzie, której dzień w dzień groził bezsilną pięścią, była tylko jedna ścieżka dostępna dla
konnej jazdy, długa co najwyżej na trzysta metrów i otoczona setkami kwadratowych mil
dziewiczego lasu. Ale kto wie? Sprowadzenie tego kucyka z Bali było może częścią jakiegoś
głębokiego planu, jakiejś dyplomatycznej kombinacji czy intrygi rokującej najlepsze nadzieje.
Z Almayerem nie można było nic wiedzieć. Kierował się w swoim postępowaniu
przyczynami głęboko ukrytymi, niewiarogodnymi przypuszczeniami i to sprawiało, że jego
logika była nieprzenikniona dla ludzi rozsądnych. O tym wszystkim dowiedziałem się
pózniej. Lecz owego ranka, widząc postać w pidżamie, poruszającą się wśród mgły,
powiedziałem sobie: Aha, to on.
Podszedł bardzo blisko do statku i podniósł znużoną twarz, okrągłą i płaską, z
czarnym lokiem spadającym na czoło, o ociężałym, zgryzionym spojrzeniu.
Dzień dobry.
Dzień dobry.
Popatrzył na mnie uważnie; byłem nowym przybyszem, gdyż zastąpiłem właśnie
pierwszego oficera, do którego Almayer już się przyzwyczaił; sądzę, że ta nowość jak w
ogóle wszystkie wydarzenia natchnęła go głęboką nieufnością.
Nie spodziewałem się was przed wieczorem zauważył podejrzliwie.
Nie wiem, jakie mógł mieć przyczyny do zmartwienia, ale wyglądał na zmartwionego.
Zadałem sobie trud, aby mu wyjaśnić, że ponieważ odszukaliśmy przed samym zmierzchem
boję u ujścia rzeki, kapitan Craig mógł przy sprzyjającym prądzie przebyć ławicę i nic nam
nie przeszkadzało popłynąć dalej nocą.
Kapitan Craig zna tę rzekę jak własną kieszeń oświadczyłem z przekonaniem,
usiłując nawiązać rozmowę.
Lepiej rzekł Almayer.
44
KRAINA LOGOS www.logos.astral-life.pl
Oparłszy się o poręcz mostka, patrzyłem na Almayera, który spoglądał w dół na
pomost, pogrążony w markotnych myślach. Poruszył z lekka nogami, obutymi w słomiane
chodaki o grubych podeszwach. Ranna mgła bardzo zgęstniała. Wszystko naokoło nas
ociekało wodą; żurawie ładunkowe, poręcze, każdziutka lina na statku jakby cały
wszechświat dostał napadu płaczu. Almayer podniósł znów głowę i zapytał ledwie do
słyszalnie, tonem człowieka przyzwyczajonego do poniewierki i złego losu:
Chyba nie macie tam na pokładzie czegoś w rodzaju kucyka?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]