[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i jemu, i jej, że jest wartościowym człowiekiem. Nie chciała uwierzyć w wersję Thea,
którą on sam próbował wszystkim wcisnąć. Nie mogła uwierzyć, że był tylko wyracho-
wanym materialistą. - To miała być zwykła transakcja? Świetnie ubity interes?
Theo westchnął, włożył ręce do kieszeni i odpowiedział:
- Gdy przyszedłem do Whitney Media, od początku było wiadomo, że mam zamiar
wspiąć się na sam szczyt. Nie robiłem z tego żadnej tajemnicy, aż w końcu zwróciłem na
siebie uwagę Bradforda, który uwielbia mieć wszystko pod kontrolą. Zwłaszcza interesy,
które w jego mniemaniu powinny być zarządzane przez członków rodziny.
Ostatnie zdanie podkreślił wymownym spojrzeniem.
- Zatem Larissa była twoją kartą przetargową. - W głosie Becki zabrzmiało rozcza-
rowanie.
Jak mogła być tak głupia i próbować przekonać samą siebie, że Theo jest w stanie
się zakochać? Jak mogła pomyśleć, że był inny niż jej pozbawiony uczuć władczy wuj
Bradford? Jak mogła choć na chwilę zapomnieć, jakie okoliczności ją tu sprowadziły?
Przecież ona sama również była tylko transakcją.
- Źle mnie zrozumiałaś. Larissa nigdy nie była moją kartą przetargową. Raczej ja
byłem jej. Nie znalazłem się w Whitney Media przez przypadek. Na każdym kroku napo-
tykałem przeszkody, które musiałem pokonać.
- Czyli nie dorwałeś się do władzy, depcząc po trupach kolegów? Myślałam, że
przechodzi przez to każdy, to chce zostać możnym tego świata - zadrwiła.
- Rozumiem twój gniew. Wiele przeszłaś, ale uwierz, że moje dzieciństwo było sto
razy gorsze od twojego.
- Tak? Może w takim razie zrobimy małe zestawienie? Bo coś mi się wydaje, że
ktoś wyszedł na swoim kiepskim dzieciństwie odrobinę lepiej. - Becca omiotła spojrze-
niem bogate wnętrze jego mieszkania.
- To nie jest pole do rywalizacji, ale gdyby było, wygrałbym - powiedział Theo,
wykrzywiając twarz w odruchu tłumionego bólu. Od razu przypomniał mu się strach.
Ciemne noce w suterenie w Miami, gdzie krył się z całą rodziną przed ulicznymi gan-
gami. Po zmroku nie zapalali światła, by nie dawać znaku życia, nie prowokować napa-
ści. - Mój ojciec niespodziewanie zmarł, gdy byłem jeszcze mały. Matka musiała radzić
sobie sama, bo rodzina nie chciała jej znać, gdy wyszła za mojego ojca. Ona była Ku-
banką, a on imigrantem z Cypru. - Theo słyszał swój głos. Był ciężki od ironii, oskarże-
nia i bólu. Miał wrażenie, że jego słowa spadną z hukiem na podłogę. Nie mógł sobie
przypomnieć, kiedy ostatnio o tym mówił. Czy kiedykolwiek komukolwiek opowiadał o
swoim dzieciństwie? - Nie mieliśmy nic. Pieniędzy pracy, nadziei. Mniej, niż można so-
bie wyobrazić. Niedługo potem mój starszy brat Luis został zastrzelony na ulicy w od-
wecie za jakąś wyimaginowaną obrazę.
Becca milczała. Theo zamyślił się. Przypomniała mu się nienaturalnie wykrzywio-
na twarz matki, która opłakiwała męża i syna. Pamiętał żar, jaki widział w jej źrenicach,
gdy mówiła: „Nie ty, Theo... Ty nie możesz umrzeć na ulicy. Tobie się uda wyrwać z te-
go piekła na ziemi".
Westchnął, odwrócił się do wysokiego okna, z którego widoczna była cała pano-
rama Manhattanu i mówił dalej:
- Po raz pierwszy zobaczyłem Whitneyów, gdy przyjechali do Miami na jakąś im-
prezę. Byłem wtedy parkingowym. Odstawiałem ich samochód. Bradford przyjechał z
żoną i śliczną córeczką. Małą księżniczką Larissą, która miała wtedy nie więcej niż dzie-
sięć lat. Wyglądali jak gwiazdy filmowe, jak spełnione marzenie albo sen. Zapragnąłem
wtedy mieć wszystko to co oni. Zapragnąłem być taki jak oni.
Theo zawahał się. Nie wiedział, czy powinien opowiadać dalej. Nie było sensu
mówić o czymś, czego Becca nie mogła pojąć. Mimo że niewątpliwie było jej ciężko, jak
mogła go zrozumieć? Jak miał jej wytłumaczyć, co znaczyło dla niego wyrwać się z dna,
kiedy każdy krok wiodący go na szczyt okupiony był litrami potu, wylanej krwi i ode-
rwanym skrawkiem duszy? Jak miał wytłumaczyć, że potargał tę duszę na strzępy i nic
już z niej nie zostało?
- Kiedy ukończyłem ekonomię, przyjechałem do Nowego Jorku. Larissa była
wszędzie. W gazetach, na reklamach. Najlepiej rozpoznawalna twarz Ameryki. Była mo-
im marzeniem. Pragnąłem jej długo, zanim ją osobiście poznałem. - Theo odwrócił się i
ujrzał twarz kobiety, której tak bardzo pożądał. Jednocześnie widział też tę drugą. Praw-
dziwą. Patrzył przez chwilę na wcieloną mieszankę dwóch odrębnych osób, które wyda-
wały mu się i bliskie, i odległe zarazem. - Uosabiała wszystko, czego zawsze pragnąłem.
- Nie mogę cię winić. Podobno mężczyźni wolą zołzy. Wybierają te niegrzeczne i
zepsute zamiast porządnych i wartościowych.
- Czy ja dobrze słyszę, że w twoim głosie brzmi zazdrość? - zapytał Theo, przyglą-
dając się uważnie jej twarzy. - Myślisz, że nie zostałabyś wybrana?
- Wybrana przez kogo? Na co? Żeby być kolejnym męskim trofeum? A może, że-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]