[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czekając na odpowiedz, sięgnęła do kredensu po trzecią
filiżankę.
Mattie przysunęła sobie krzesło.
- Postanowiłam rzeczywiście porozmawiać z Jame-
sem - powiedziała. - Dziś niedziela, więc nie pojedzie do
biura... Wybiorę się na Belgravie zaraz po waszym od-
jezdzie.
Emily popatrzyła na Edwarda z pytaniem w oczach.
- Przed zaśnięciem sporo rozmyślałam - mówiła dalej
Mattie - i doszłam do wniosku, że tata ma bez wątpienia
rację. Małżeństwo to nie jakaś rajska utopia. Lepiej trak-
tować je w sposób realistyczny...
- Bardzo mądrze, moje dziecko, bardzo mądrze.
-Edward Trent, tak jak wczoraj, ujął ponad stołem ręce
córki w swoje dłonie.
Gdybyż mógł znać całą prawdę, pomyślała Mattie,
gdyby mogła ją wyjawić im obojgu z Emily... A jednak,
choć jej mąż wydaje się tak mało obiecujący w sprawie
miłości do niej i do ich dziecka - naprawdę pójdzie z nim
porozmawiać. Rzeczywiście to postanowiła!
- To co... - odezwała się. - Może ja teraz zrobię śnia-
danie, a wy pójdziecie się ubrać i spakować? Porzućcie
wahania, jedzcie do Yorku! Nie psujcie sobie wakacji z
mego powodu.
110
S
R
Oboje starsi państwo, z pewnym ociąganiem, ruszyli w
swych piżamach do wyjścia. Mattie zaś otworzyła lo-
dówkę, wyjęła jajka i bekon. Sięgnęła po chleb do spi-
żarki. Poszukała pomidorów i szczypiorku. Nastawiła
czajnik z wodą na nową herbatę.
Słońce było coraz jaskrawsze i w Mattie było też coraz
jaśniej. Może ten dzień przyniesie co dobrego? Nie-
świadomie zaczęła podśpiewywać.
Piętnastominutowy spacer wydawał się trwać wiecz-
ność. Próbowała nie spieszyć się wewnętrznie, ale co
zrobić, gdy wyobraznia jest taka szybka? A co będzie,
gdy go nie zastanie w domu? Bo może jednak pojechał
do biura, przecież to jednak pracoholik.
Albo będzie jeszcze gorzej: wyjechał sobie na week-
end... Dlaczego miałby siedzieć w Londynie? Pogoda
jest taka piękna... No i to jest dziwne, że nie zadzwonił
do ojca. Nie zatroszczył się o jej zniknięcie... A domyślał
się na pewno, że poszła nocować do starszych państwa,
tu blisko. Przecież widział, że jej sypialnia jest pusta...
Spojrzała na zegarek. Dochodziła dziesiąta. Zanim oj-
ciec i pani Flax spakowali się, zanim zjedli śniadanie,
zrobiła się ósma trzydzieści. Starsi państwo wyruszyli o
dziewiątej. Potem Mattie sprzątała w kuchni i w pokoju,
w którym spędziła noc. Następnie przez kwadrans mobi-
lizowała się wewnętrznie. Wyszła za dwadzieścia dzie-
siąta.
111
S
R
Punktualnie o dziesiątej stanęła pod drzwiami Jamesa.
Zajrzała do torebki i dopiero teraz zorientowała się, że
nie ma kluczy. Szkoda! Pukać do własnego domu to
jakby od razu znalezć się w pozycji petenta... Byłoby się
na samym wstępie przegranym.
Zwlekała dobre dwie minuty, nim nacisnęła dzwonek.
Miała nadzieję, że może pani Briggs jest czymś zajęta i
że otworzy jej sam James. Spróbowała ułożyć usta do
jakiegoś uśmiechu.
Szczęknęła zasuwa.
Nie, to nie James jej otworzył. Ani nie pani Briggs.
Na progu stała, we własnej osobie, Fiona Camp-
bell-Blair. Mattie poczuła bolesny skurcz w sercu.
- A, to ty - skonstatowała Fiona. - Czego chcesz?
Wewnętrzny skurcz objął gardło i Mattie nie była
w stanie nic z siebie wydusić. W jej głowie obracała
się tylko jedna myśl: A więc to naprawdę koniec, a więc
to koniec, koniec.
- No widzisz. - Fiona oparła się o framugę. - Mó-
wiłam ci, że James mnie kocha, i nawzajem... A ty już
nie masz tu czego szukać! - Wzruszyła ramionami. -W
sprawie rozwodowej zaś skontaktuje się z tobą adwokat
Jimmiego... Rzeczy odeślemy ci na adres ojca.
Mattie nie mogła nie zarejestrować wyzywającego
stroju swej rywalki, skórzanej minispódniczki, ujawnia-
jącej piękne uda, i wetkniętej w nią obcisłej bluzki, pod
którą prężyły się popisowe piersi, oczywiście bez stani-
ka.
- To co, panno Trent - uśmiechnęła się szyderczo
112
S
R
Fiona. - Pożegnamy się chyba, co? - Odczekała chwilę,
potem cofnęła się o krok i przed nosem wciąż milczącej
Mattie zatrzasnęła drzwi.
Zwieciło słońce, po niebie płynęły drobne, pierzaste
obłoczki, śpiewały ptaki. Piękny był świat... Podczas gdy
świat Mattie rozpadał się właśnie w kawałki.
Odwróciła się i zaczęła iść przed siebie. Kimże teraz
jest, co z nią będzie?... Będzie panną z dzieckiem, po-
myślała. Ależ się uwikłała!
Właściwie jak to możliwe, że kochała tyle lat męż-
czyznę, który okazał się zwyczajnie podły?
W istocie nie znała go wcale... Lub znała tylko po-
przez swoją miłość, przez marzenia i wyobrażenia.
Miłość jest ślepa, otóż to. Miłość jest ślepa.
113
S
R
ROZDZIAA DZIESITY
Sześć miesięcy pózniej
Mattie przysiadła na skraju łóżka szpitalnego, w cie-
płym płaszczu zarzuconym na suknię ciążową, w której
tu przybyła. Lada chwila mieli ją stąd odebrać ojciec i
Emily. To wskutek ich starań dostała w klinice osobny
pokój, za co była im serdecznie wdzięczna.
Trzymała w ramionach swą małą dziewczynkę i czule
do niej przemawiała.
- Jesteś moim dzieciątkiem bożonarodzeniowym,
wiesz? Może chciałabyś się nazywać Noelle?... Co, nie
mamy ochoty? - Uśmiechnęła się. - Zbyt dosłowne... -
Pokołysała maleńką, potem podeszła do okna.
Nie, jeszcze ich nie ma. Znów przysiadła na łóżku.
- Dobrze, zapomnijmy o Noelle. Zresztą Boże Na-
rodzenie będzie dopiero jutro. - Popatrzyła w niebieskie
oczka, ucałowała różowe policzki. - Aleś ty śliczna. Mo-
że cię nazwać Róża? Nie: lepsza będzie Chloe. Pewnego
razu Dafnis i Chloe bardzo się kochali...
Mattie westchnęła. Dawno temu czytała piękną opo-
114
S
R
wieść Longosa o Dafhisie i Chloe i marzyła wówczas, że
też spotka w życiu swojego Dafnisa.
- I wiesz co...? - Znów pokołysała swą dziewczynkę. -
Kiedy byłam mała, zawsze mi było żal takich dzieci,
którym urodziny wypadały właśnie w Boże Narodzenie.
Bo w ten sposób dostawały prezenty tylko raz w roku...
Ale nie widzę powodu, żebyś ty nie miała mieć podwój-
nych urodzin - raz prawdziwych, a raz... oficjalnych. Jak
królowa brytyjska!
Dziecko usnęło. Mattie znowu je ucałowała. Ledwie
czterdzieści osiem godzin od chwili przyjścia na świat,
pomyślała, a już to wyrazne podobieństwo do tatusia...
No, no.
James. Przez ostatnie pół roku próbowała nie myśleć o
nim. Był to jedyny sposób na zachowanie jakiej takiej
równowagi ducha.
Wtedy, na wiosnę, odprawiona z kwitkiem z Belgravii,
zaszyła się na prowincji, w małym domku wiejskim.
Kiedy ojciec i Emily wrócili z Yorku, wyjawiła im
wreszcie, co się naprawdę stało: że jest w ciąży i że mąż
nie chce tego zaakceptować. Mało tego, że Jimmie i Fio-
na zeszli się ze sobą ponownie.
Starsi państwo byli bardzo przybici; ojciec Mattie go-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]