[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Kingston? - powtórzył Brent. Zwrócił się do Miltona. - Musiała wsiąść do pociągu
na drugim peronie. O jedenastej dwadzieścia pięć odchodzi pociąg do Kingston.
Milton wpatrywał się w pantofle i torebkę. Umazane były błotem, przylepiły się do
nich kawałki trawy.
- Jeżeli jej tam nie wywieziono, naturalnie - powiedział głucho. - Czy przeszukują
rzekę?
- Tak, panie inspektorze. Sprowadzili płetwonurków. Milton najwidoczniej starał się
opanować. Pochylił się do kierowcy.
- Na stację, jak najprędzej!
- Panie inspektorze - powiedział Brent. - Co pan miał na myśli mówiąc: jeśli jej tam
nie zabrano ? Czy chciał pan powiedzieć...
- Nic nie chciałem powiedzieć - warknął Milton. Odwrócił się od niego, wrogość
między nimi tym razem wyraznie doszła do głosu. - W tej chwili chętnie bym posłuchał, co
pan ma do powiedzenia, panie Brent.
Ranek wlókł się nieznośnie. Co pół godziny Milton dzwonił do Kingston, ale
odpowiedz była wciąż ta sama. Policyjni płetwonurkowie nie znalezli nic więcej, co by mogło
naprowadzić na ślad Carol. Chociaż zarząd Tamizy i posterunki policji rzecznej zostały
zaalarmowane, nie było raportu o znalezieniu zwłok. Milton zwlekał z zawiadomieniem
Eryka Vynera. Jakaś się opanował, ale rozpacz Vynera była zarazliwa i mogła go rozbroić. W
południe nie można już było dłużej zwlekać. Wziął wóz policyjny i kazał się zawiezć do
farmy w Becklehurst.
Przy wjezdzie na podwórze kierowca musiał nagle ostro zahamować. Z bramy
wyjeżdżał ford. Była to duża limuzyna, ciągnęła przyczepę. Omal się nie otarła o wóz
policyjny. Kiedy ich mijała, Milton zobaczył twarz Tolly ego, wpatrzoną w niego zza
kierownicy. Tolly skinął głową inspektorowi i pojechał dalej.
Vyner całe rano nie wychodził z domu i nie oddalał się od telefonu. Widocznie
usłyszał, jak przyjechali, bo wyszedł przed dom, zanim inspektor zdążył wysiąść.
- Są jakieś wiadomości o Carol?
- Znalezliśmy jej torebkę... i pantofle. Vynerowi zadrżały usta.
- Gdzie?
- Znalazła dziewczynka, niedaleko Tamizy, w Kingston.
- O, Boże! - szepnął Vyner. Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzał się dokoła. - Biorę
wóz! Jadę tam!
Milton mocno przytrzymał go za ramię.
- Zaczekaj, Eryk. Jestem w kontakcie z Kingston. Możesz mi wierzyć, nie ma sensu,
żebyś jechał - absolutnie nic tam nie zdziałasz.
- W porządku, Alan. - Potrząsnął głową, zgarbił się. - Nie pojadę.
- Czy widziałeś się dzisiaj z Harrym?
- Nie i nić nie rozumiem. Oczywiście czekałem na niego, ale się nie zjawił. Nawet nie
zadzwonił. Czy wrócił do Londynu?
Kierowca wozu policyjnego nawrócił i stanął przodem do bramy. W domu stary zegar
zaczął wybijać dwunastą.
- Tak, chyba wrócił. Powiada, że wczoraj wieczór pokłócił się z Carol. Bardzo ich to
przygnębiło. Zdaje się, zerwali...
- Zerwali z sobą? - zdziwił się Vyner. - Nic o tym nie wiedziałem.
- Właśnie o to chciałem cię zapytać. Jak rozmawialiście przez telefon, Harry nie
wspomniał ci o awanturze z Carol?
- Nie, ani słowem.
- Jesteś tego pewny?
- Absolutnie.
- Dziękuję ci. Jak tylko się czegoś dowiem, zaraz dam ci znać. Bądz dobrej myśli. -
Położył rękę na klamce i od niechcenia zapytał przez ramię:
- Czy to Harold Tolly wyjeżdżał stąd przed chwilą? Vyner, pogrążony w myślach,
jakby nie dosłyszał pytania. Potem lekko drgnął i oprzytomniał.
- Tolly? A, tak. Potrzebuje zieleni do udekorowania straganu. Myślał, że będę mógł
mu pomóc.
- Mówiłeś o Carol?
- Powiedziałem, że martwię się o nią, bo nie wróciła na noc do domu. Czy zle
zrobiłem? Nie powinienem był mu o tym mówić?
- Och, to nie ma znaczenia - uspokoił go Milton.Ale Vyricr nie rozchmurzył czoła do
chwili, gdy inspektor wsiadł do samochodu i odjechał.
Milton zauważył dużego forda zaparkowanego po drugiej stronie ulicy, naprzeciw
komendy. Był tego samego koloru co samochód, który omal nie zderzył się z Wozem
policyjnym na farmie w Becklehurst, ale już bez przyczepy.
- Czy to ten sam wóz, który na nas najechał? Kierowca, czekając, aż przejadą
samochody i będzie mógł wprowadzić wóz na parking policyjny, spojrzał na numer
rejestracyjny forda.
- Tak, panie inspektorze. Ten sam numer.
- Uhm. A to się pośpieszył.
Milton sprawdził na biurku recepcji, czy nie ma dla niego wiadomości, wziął ze swej
przegródki plik papierów i pchnął wahadłowe drzwi z napisem Panowie . Chciał skorzystać
z wolnej chwili. Bo jak znajdzie się w biurze... Mył ręce, gdy wszedł Phillips.
- Cześć, Roy! Jest coś nowego z Kingston?
- Nie. Przed chwilą pytałem. Ale był telefon z Dalesbury. Sprawa Jasona staje na
wokandzie nie o trzeciej, tylko pół godziny wcześniej.
- To znaczy, że musimy wyjechać stąd o wpół do drugiej.
- Tak. Na górze ktoś czeka na ciebie. Harold Tolly.
- A to dobre. Przed chwilą go widziałem.
- Rozmawiałeś z nim?
- Nie. Wyjeżdżał z farmy Vynera, kiedy tam przyjechałem. Nie wiesz, czego chce?
- Nie chciał powiedzieć. Chce koniecznie zobaczyć się z tobą.
Milton skończył wycierać ręce ręcznikiem na rolkach i wyszedł.
W gabinecie czekał Tolly pod czujnym okiem Tomlinsa. Jakby dla potwierdzenia, że
się zreflektował i szanuje zwyczaje, włożył ciemny garnitur lepiej pasujący do czarnego
krawata. Gdy Milton szedł do biurka, Tolly wstał na dowód szacunku dla inspektora.
- Czeka pan na mnie?
- Tak, jeśli może pan poświecić mi parę minut, panie inspektorze.
- Dziękuję - Milton skinął głową Tomlinsowi, który natychmiast się ulotnił. -
Rzeczywiście mogę poświęcić panu tylko parę minut. Mam dzisiaj mnóstwo roboty.
Tolly podszedł do biurka. Z wewnętrznej kieszeni marynarki wyjął fotografię formatu
pocztówki i podał ją Miltonowi.
- Wczoraj wieczór robiłem porządki i przejrzałem rzeczy Phillis - mojej żony. W
starej torebce znalazłem to zdjęcie. Przyszło mi na myśl, że może zainteresować pana.
Milton przyjrzał się fotografii. Przedstawiała mężczyznę i kobietę na zatłoczonym
trotuarze. Poznał miejsce, gdzie zostało zrobione zdjęcie. Było to na rogu Lower Richmond
Street i Picadilly Circus. Właśnie tam polowali uliczni fotografowie. Ten widocznie pstryknął
[ Pobierz całość w formacie PDF ]