[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Qwilleran, usiłując nadać głosowi jak najgrozniejsze brzmienie.
- Wyszła na chwilę, wybiera jajka. Kto mówi?
- Proszę jej powiedzieć, że dzwoni szef.
- Kto?
- Szef z Biura Zledczego na Florydzie - odpowiedział Qwilleran
z właściwym sobie talentem improwizatorskim.
Stuknęła odłożona na bok słuchawka i kobieta krzyknęła:
- Clay, zawołaj babcię. Powiedz, żeby się pospieszyła!
Chwilę potem usłyszał w słuchawce śmiech Celii.
- Cześć, szefie - powiedziała radośnie. - Chyba dostałeś mój list.
- Zgadza się. Bardzo mi się podoba twój pomysł. Twój wnuk
mógłby przyjechać na święta. Urządzicie sobie porządną bitwę na
śnieżki. A jak tam Clayton?
- Doskonale. Właśnie wrócił z obozu naukowego. Dostał
stypendium.
- No proszę! A teraz odpowiem na twoje pytania: nie, nie
będziesz miała problemu ze znalezieniem pracy. Tak, umeblowane
mieszkanie też znajdziesz bez trudu. Jest jedno niedaleko centrum, o
ile nie przeszkadza ci chodzenie po schodach.
- Nie chcę za dużo płacić.
- Nie ma problemu. Właścicielowi chodzi głównie o to, żeby
ktoś tam mieszkał.
- Mogę zabrać kota? Pamiętasz chyba Wrigleya.
- Oczywiście. Nie mogę się doczekać, kiedy znów go zobaczę. -
Poczekał, aż ucichnie radosny śmiech, i zapytał: - Masz czym
dojechać?
- Och, gdybyś widział, jaki śliczny samochodzik sobie kupiłam!
Z drugiej ręki! Czerwoniutki! Kupiłam go za czek od ciebie. Nie
spodziewałam się takiej sumy. Przecież to była świetna zabawa.
- Wyświadczyłaś mi nieocenioną przysługę, Celio. Ale... Nie
przegap wspaniałego lata na północy. Przyjeżdżaj jak najszybciej.
Napiszę ci, jak dojechać.
- Już nie mogę się doczekać! - zapiszczała.
Kiedy odkładała słuchawkę, wciąż było słychać jej śmiech.
Mieszkanie, o którym myślał Qwilleran, mieściło się w dawnej
powozowni na tyłach rezydencji Klingenschoenów, obecnie siedziby
Teatru K. Budynek robił wrażenie. Zbudowany był ze skrzących się
kamieni polnych, a na każdym rogu wisiały latarnie, których niegdyś
używano przy powozach. Qwilleran mieszkał tam podczas remontu.
Wciąż stały tam jego meble: podstawowe wyposażenie kawalerskiego
mieszkania, w bezpiecznych kolorach.
Qwilleran od razu zabrał się do dzieła. Najpierw zadzwonił do
Fran Brodie ze Studia Dekoracji Wnętrz . To ona wybrała dla niego
meble, zarówno do mieszkania w powozowni, jak i te, których
obecnie używał.
- Fran, rzucaj wszystko! Możesz? I zrób szybki lifting w moim
dawnym mieszkaniu... Nie, nie zamierzam się przeprowadzić. Pewna
kobieta, przyjaciółka Euphonii Gage z Florydy, przeprowadza się tu
ze względu na zdrowy klimat. Lekarz jej zalecił.
- A to dopiero! - wykrzyknęła Fran. - Może powinniśmy
otworzyć spa? Opowiedz coś o niej.
- To wesoła starsza pani. Ma kota, jezdzi czerwonym
samochodem... Zgadzam się z tobą, przydałoby się tam trochę
kolorów i jakieś damskie fidrygałki. Wybacz niepoprawność
polityczną. Ulubiony pokój kotów trzeba przerobić na pokój gościnny
dla jej wnuka, a zamiast mojej kieszonkowej kuchenki urządzić
kuchnię w skali jeden do jednego, z pełnym wyposażeniem. Piekarnik
powinien być przynajmniej takiej wielkości, żeby zmieścił się w nim
indyk, w całości. Na kiedy możesz to zrobić? Ona przyjeżdża za
dziesięć dni.
- Dziesięć dni! - zawyła Fran. - Marzyciel?! Sprzęty wolno
stojące to nie problem, szafki możemy zamówić w Lockmaster, na
pewno mają coś na składzie, ale instalacja blatów, podłogi,
oświetlenia...
- Zapłać robotnikom wyższą stawkę - powiedział Qwilleran
niecierpliwie. - Niech pracują bez przerwy! Przyślij mi rachunki. -
Wiedział, że Fran lubi wyzwania. Zawsze się szczyciła, że potrafi
dokonać niemożliwego.
Powiadomienie Polly o przyjezdzie Celii wymagało większej
finezji. Zadzwonił do niej wieczorem.
- Co słychać? - zaczął. - Widziałem, że namalowali żółte linie na
parkingu przed biblioteką.
- Tak, ale to nie było najważniejsze wydarzenie dzisiejszego
dnia. Dmuchana poduszka pana Tibbitta zaczęła puszczać powietrze.
Za każdym razem, kiedy się poruszył, rozlegał się przejmujący gwizd.
Słychać było aż przy wejściu, dziewczyny mało nie umarły ze
śmiechu. To było dość śmieszne, na granicy dobrego smaku. - Polly
zachichotała z lekkim zażenowaniem.
Qwilleran, korzystając z jej dobrego humoru, postanowił
poruszyć trudny temat.
- Wiem, że twoja asystentka lubi sobie czasem dorobić. Może
chciałaby zająć się pewną osobą, która przeprowadza się do Pickax?
- Co niby miałaby zrobić?
- Obwiezć po mieście, pokazać sklepy, kościoły, restauracje,
budynki użyteczności publicznej, przychodnię itd. Krótki wykład na
temat miejscowych obyczajów, w tym różnego rodzaju rozporządzeń,
jak na przykład Gwizdanie w miejscach publicznych surowo
wzbronione , byłby mile widziany. Mogłaby też dorzucić garść
aktualnych ploteczek - dodał przebiegle, wiedząc, w jak wielkim
stopniu Virginia Alstock przyczynia się do sprawnego
funkcjonowania poczty pantoflowej na terenie miasta Pickax.
- A kto to? - prędko spytała Polly.
Przeczuwając, że nieuchronnie zbliża się wymuszenie zeznań,
Qwilleran postanowił trochę się z nią podrażnić, odpowiednio
dawkując informacje.
- To kobieta czy mężczyzna? - dopytywała Polly.
- Kobieta.
Zapadła cisza.
- A skąd ją znasz?
- To przyjaciółka babci Juniora, z Florydy.
- Nie cierpi przypadkiem na zaburzenia psychiczne? Jakoś
trudno mi uwierzyć, że ktoś zdrowy na umyśle chce zamienić strefę
podzwrotnikową na wieczną zmarzlinę. A gdzie będzie mieszkać?
- W moim starym mieszkaniu.
- O, naprawdę? Nie wiedziałam, że jest do wynajęcia. A jak ona
się o tym dowiedziała?
- Kwestia mieszkaniowa pojawiła się podczas rozmowy
telefonicznej, więc sam jej to zaproponowałem.
Znów zapadła cisza.
- To chyba dobrze się znacie.
- Tak naprawdę - powiedział, uznając, że gra posuwa się za
daleko - jest to osoba, która pomogła mi rozwiązać zagadkę śmierci
Euphonii.
- Ach tak... Ile ma lat?
- Ależ Polly, przecież doskonale wiesz, że nigdy nie pytam
kobiety o wiek.
Usłyszał wyraznie prychnięcie.
- Tak mniej więcej.
- Cóż... Dużo, bo ma nastoletniego wnuka. Mało, bo uwielbia
rzucać śnieżkami.
- Jak się ta kobieta nazywa?
- Celia Robinson. Byłbym wdzięczny, gdybyś dała znać pani
Alstock. Pani Robinson będzie tu za dziesięć dni.
Odłożywszy słuchawkę, Qwilleran zachichotał do siebie.
Oczami wyobrazni ujrzał, jak pani gaduła Robinson i pani plotkara
[ Pobierz całość w formacie PDF ]