[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Delikatnie dotknÄ…Å‚ wargami jej ust. .
Znajome dreszcze wstrząsnęły Livvy. Dotyk, pocałunek i już nie panowała nad sobą.
,,Matthew - pomyślała - mój czuły kochanek, najlepszy przyjaciel i opoka. Zawsze przynosił mi mi
łoZ i śmiech. Czasami też łzy i smutek".
Ktoś chrząknął. Odsunęli się od siebie. Matthew odwrócił się i ujrzał braci Buehlerów.
- To bracia Buehlerowie na swojej codziennej przechadzce - szepnął. - Witaj, Jan! - zawołał. - Jak
siÄ™ masz, Calvin?
Obaj unieśli w geście pozdrowienia identyczne kapelusze. Jan zatrzymał się i krzyknął wesoło:
- Wieder fortsetzen SieJ
Pogwizdując ruszył za bratem.
- Mam nadzieję, że to nie znaczy: ,,Zaraz zawiadomię policję" - powiedziała Livvy.
Matthew potrząsnął głową.
- To jedno z ulubionych powiedzeń Calvina. W wolnym tłumaczeniu znaczy: "Nie przeszkadzajcie
sobie". Jego zawsze trzymają się żarty. - Przesunął spojrzenie na b,luzkę Livvy. - Dlaczego nie
idziesz się przebrać? Przecież twoje ubranie jest zupełnie przemoczone.
Wyjechali pÓÅ‚ godziny pózniej. ProwadziÅ‚a Livvy, ponieważ Matthew skarżyÅ‚ siÄ™, że boli go palec.
Miała trochę problemów ze zmianą biegów, dlatego najpierw przez kilka minut krążyli dookoła
domu. Próbowała oswoić się z szatańskim urządzeniem. Matthew nie odzywał się, tylko z
dezaprobatą kręcił głową. Za to siedząca na tylnym siedzeniu Mimi nie skąpiła matce złośliwych
uwag.
- Oj, mamo, coś kiepsko ci idzie. Mamo, nie wiedziałam, że z ciebie taki fatalny kierowca.
Po drodze zabrali Ala i Sonny' ego.
Kiedy zatrzymali się przed domem Eddie'ego, zastali go śpiącego na schodach ganku.
_ Wczoraj graliśmy do pózna w nocy - wyjaśnił Eddie, gdy wsiadł do samochodu.
Oparł się o Sonny'ego i beztrosko zasnął.
_ Zwietny facet - mruknął pod nosem Sonny. Mimi jak echo powtórzyła jego słowa.
Droga na lotnisko miała potrwać trzy godziny. Podczas jazdy musieli zatrzymać się, by Mimi
mogła skorzystać z toalety. Wszyscy także wysiedli, aby napić się czegoś zimnego. W
samochodzie został tylko pochrapujący Eddie. Gdy wrócili, leżał rozciągnięty na tylnym siedzeniu.
Sonny i Al bezskutecznie próbowali go obudzić. Wreszcie podnieśli go i szybko usiedli obok.
Zaraz potem głpwa Eddie'ego wylądowała na ramieniu Sonny'ego.
- Mój artretyzm! - zawołał Sonny.
_ Ciesz się, że nie dokucza ci tak jak mnie - rzekł Al. - Są takie ranki, że nie mogę sam włozyć
koszuli.
_ Nic dziwnego, skoro kupujesz za ciasne - odciÄ…Å‚ siÄ™ natychmiast Sonny.
Eddie spał nadal, gdy znalezli się na parkingu przed lotniskiem. Ruszyli do restauracji znajdującej
się w pobliżu pasa startowego. Nad ich głowami latały samoloty. Wypisywały na niebie nazwy
podawanych w restauracji trunków.
Usiedli przy stoliku. Poczuli miły zapach hot dogów i hamburgerów.
_ Jestem głodna! - oświadczyła Mimi.
- Zobaczmy więc, co oferują - powiedziała Livvy. Wzięła córeczkę za rękę i rusiyły w stronę baru.'
Mimi zdecydowała się na tradycyjnego hot doga, lemoniadę i ciastko z kremem.
Wracając do stolika, Livvy zauważyła, że siedzi tam kilka nie znanych jej mężczyzn. Rózmawiali
z Matthew o lataniu.
Al dotrzymywał towarzystwa kobietom w krótkich spódniczkach.
- To jego słabość - wyjaśnił lakonicznie Sonny. _ Nie potrafi się oprzeć kobietom.
- Jesteś już - powiedział czule Matthew, gdy zobaczył, że Livvy wróciła.
Ujął Livvy za rękę i pociągnął lekko, by Usiadła obok niego. Przedstawił ją wszystkim. Livvy
usłyszała nutkę dumy w jego głosie.
Piloci po chwili chwalili siÄ™ swoimi wyczynami w powietrzu.
Przez megafon ogłoszono start samolotu re spadochroniarzami. Piętnaście minut pózniej na niebie
po_ jawiły się kolorowe czasze spadochronów i zaczęły opadać w dół niczym egzotyczne kwiaty.
Po niedługim czasie spadochroniarze byli już na ziemi. Niektórym z nich udało się wylądować
obok tarasu restauracji. Rozdawali autografy i odpowiadali na niezliczone pytania -dzieci. Mimi
zapragnęła przyjrzeć się któremuś z nich z bliska. Livvy śmiejąc się zaprowadziła ją do jednego z
nich, składającego właśnie swój biało-pomarańczowy spadochron.
Gdy podeszły do mężczyzny, Olivia nagle zdała sobie sprawę, jak bardzo był podobny do Willa.
Szybko spojrzała na Mimi, ale dziewczynka nie zwróciła na to uwagi.
- Witam - powiedział spadochroniarz.
Nawet głos miał podobny. Livvy struchlała. Obawiała się, że mała zacznie płakać.
- Czy to pana skrzydła? - zapytała Mimi. Matthew wcześniej poinformował ją, że spadochron
spełnia taką samą funkcję jak skrzydła u motyli. - Można tak powiedzieć.
- Kiedyś też będę miała własne skrzydła - powiedziała Mimi z dumą. - Cześć.
- Cześć - odpowiedział skocrek. Z uśmiechem patrzył na odchodzącą parę.
Livvy szła za córką, rozmyślając, jak bardzo dziewczynka zmieniła się. Nic już nie pozostało z
wystraszonego dziecka, które płakało na lotnisku, ponieważ wydawało mu się, że zobaczyło w
tłumie ojca. To był prawdziwy cud. Koszmarne sny męczyły Mimi coraz rzadziej. W ciągu
ostatniego tygodnia dziewczynka nie obudziła się w nocy ani razu.
Gdy wróciły do restauracji, nie było Matthew przy stoliku. Mimi podbiegła więc do Sonny'ego.
- Podobało ci się, kochanie?
- Bardzo. Pewnego dnia ja również będę latać, prawda, mamusiu? - zwróciła się do Livvy.
- Jestem tego pewna. Przecież potrafisz robić wszystko.
Matthew nie pojawił się przez następne pół godziny. W tym czasie Livvy zdążyła poznać panienki
otaczające Ala. Jak zwykle Al zachowywał stoicki spokój. Siedział zarumieniony i uśmiechnięty,
podczas gdy panie znosiły mu do stolika przeróżne przysmaki.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]