[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pokiwała głową.
- Dziękuję bardzo, nie omieszkam skorzystać.
Niebo jest tak błękitne jak oczy Nate'a, myślała Susan, siedząc z brodą
opartą na kolanach na bujnej, zielonej trawie w parku. Latawiec trzepotał na
wietrze, on zaś gramolił się z jednego wzgórza na drugie, pozwalając, by rześka
bryza unosiła wielobarwną konstrukcję w różne strony. Kończył się już
wrzesień i Susan nie sądziła, by zdarzyło się jeszcze wiele takich przepięknych
dni babiego lata.
Zamknęła oczy i rozkoszowała się słońcem. Jej myśli ścigały się z
latawcami, od których było aż gęsto w tłumnie odwiedzanym parku. Odchyliła
głowę do tyłu i wybuchnęła radosnym śmiechem, bez żadnego powodu, po
prostu ciesząc się, że żyje.
- Jestem wykończony - powiedział Nate, osuwając się na trawę obok niej.
- Gdzie twój latawiec?
- Oddałem dzieciakowi, który nie miał żadnego,
Susan uśmiechnęła się. To bardzo podobne do Nate'a. Spędził wiele
godzin, projektując i budując latawiec, a teraz oddał go bez chwili namysłu.
- Prawdę mówiąc błagałem tego chłopaka na kolanach, żeby go wziął ode
mnie, zanim padnę z wyczerpania. Nie daj sobie wmówić, że było inaczej.
Puszczanie latawców to ciężka praca.
Praca była tematem, którego Susan wolała nie poruszać w rozmowach z
Nate'em. Od początku był z nią absolutnie szczery. Szczery i uczciwy. Dałaby
sobie głowę uciąć, że gdyby zaczęła go wypytywać na temat jego pracy czy też
jej braku, powiedziałby prawdę.
Susan wychodziła z założenia, że to, czego o nim nie wie, nie może jej
zepsuć humoru. Nate wyraznie był człowiekiem zamożnym, nie trapiły go raczej
kłopoty finansowe. Ale Susan martwiło jego podejścia do życia. Traktował je
jak jedną wielką przygodę. Ni stąd, ni zowąd zmieniał zainteresowania,
najważniejsza była dla niego chwila obecna.
- Czemu się boczysz? - spytał. Przesunął pieszczotliwie dłonią po jej szyi
i ująwszy pod brodę, przyciągnął jej twarz ku swojej. - Chyba dobrze się
bawisz?
Skinęła głową, nie będąc w stanie zaprzeczyć czemuś tak oczywistemu.
- O co więc chodzi?
- O nic.
- Dobrze, że nie zostałaś adwokatem - powiedział z figlarnym uśmiechem.
- Nie umiałabyś wywieść w pole ławy przysięgłych. - Nie dziw się tak. To
Emily powiedziała mi, że chciałaś iść na prawo.
Susan uśmiechnęła się po chwili wahania. Postanowiła nie psuć atmosfery
tego cudownego popołudnia swoimi wątpliwościami.
- Pocałuj mnie, Susan - szepnął. Spoważniał nagle, zatapiając spojrzenie
w jej oczach.
Zabrakło jej tchu. Rozejrzała się szybko dookoła, rejestrując, że w parku
jest mnóstwo ludzi.
- Nie - powiedział, ujmując jej twarz w dłonie. - Bez wykrętów. Chcę,
żebyś mnie pocałowała bez względu na to, ilu będzie widzów.
- Ale...
- Jeśli mnie nie pocałujesz, ja będę zmuszony pocałować ciebie, a wtedy
miej się na baczności...
Nie pozwalając mu skończyć, pochyliła się i delikatnie musnęła wargami
jego usta. Nawet to lekkie dotknięcie spowodowało żywsze krążenie krwi w jej
żyłach. Magiczne właściwości tego mężczyzny powinny być butelkowane i
sprzedawane za ciężkie pieniądze. Susan wiedziała, że byłaby pierwsza w
kolejce.
- Czy zawsze jesteś taka skąpa? - spytał, gdy szybko cofnęła głowę.
- W miejscach publicznych - tak.
Jego oczy znów się uśmiechały i Susan gotowa była przysiąc, że mogłaby
utonąć w jego spojrzeniu. Odetchnął głęboko i zerwał się na równe nogi z godną
pozazdroszczenia sprężystością.
- Jestem okropnie głodny - oznajmił, wyciągając do niej rękę i podnosząc
ją. - Ale mam nadzieję, iż zdajesz sobie sprawę - szepnął jej do ucha, obejmując
mocno w talii - że nie chodzi mi o jedzenie. Szaleję za tobą, Susan Simmons.
Trzeba coś wreszcie z tym zrobić.
- Mam nadzieję, że nie przyszłam za wcześnie - powiedziała Susan,
wchodząc do mieszkania siostry na Capitol Hill. Gdy Emily zadzwoniła, by
zaprosić ją na niedzielny obiad, Susan nie miała wątpliwości co do jej intencji.
Siostra umierała z chęci wysondowania jej na temat dobrze zapowiadającej się
znajomości z Nate'em Townsendem. Tydzień temu Susan znalazłaby jakąś
wymówkę. Jednakże spędziwszy całą sobotę z Nate'em, była tak wytrącona z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]