[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sytuacji. Narobiła krzyku, odstawiła komedię, że w magazynie złodziej i że to on musiał forsę
podbierać. Chłopak zdębiał i tłumaczył się niemrawo. Nic nie pomogło, bracie. Poszedł
nieborak siedzieć za włamanie. Z kobietami i kichaniem lepiej ostrożnie, Kurzyno.
Kurzyna jęknął, co łatwo zrozumieć zważywszy, iż przez całą noc kapral dręczył go
takimi głupawymi gadkami wbrew podstawowym zasadom regulaminu.
Ale Ksiuta nie zdawał sobie sprawy, co się dzieje w udręczonej duszy Kurzyny, i zaczął
rozglądać się dookoła w poszukiwaniu dogodnego miejsca na stanowisko. Uwagę jego
zwrócił rów przydrożny zarośnięty po brzegi jeżynami.
- Tutaj przycupniemy, Kurzyno - mruknął zadowolony i wtoczył się do wykopu.
Po chwili już się obżerał jeżynami.
Kurzyna pokuśtykał za nim na zesztywniałych nogach i przycupnął na dnie rowu
skurczony i dygocący jak zmokła indyczka.
- Co, nie spróbujesz, Kurzyno? - grubas wyciągnął do niego rękę pełną soczystych
owoców.
Kurzyna skurczył się jeszcze bardziej, zadygotał straszliwie i obrzucił kaprala
morderczym spojrzeniem.
Ksiuta pokręcił głową.
- Niepotrzebnie się trzęsiesz, Kurzyno. Ponury z ciebie człowiek, jak Boga kocham! Był
u nas na Barwinku niejaki Pikuta z branży odzieży ciężkiej, co chodził z gębą jak głodny
buldog i trząsł się jak galareta. Myśleli wszyscy, że to taka choroba, a potem się okazało, że
skurczybyk w nocy świeżych nieboszczyków na cmentarzu rozbierał.
Kurzyna stęknął. Na płacz mu się zbierało.
- Tak, Kurzyno, zważ to sobie krytycznie. Wopiście o czystym sumieniu powinna bić
radość wewnętrzna z twarzy, jak mówi porucznik Sitko. Dlaczego tobie, Kurzyno, nie bije
wewnętrzna radość z twarzy? Pomyśl nad tym, Kurzyno.
Kurzynie zadrgała grdyka. W jego zziębniętej duszy rosła głucha nienawiść do kaprala.
Przeklęty grubas. O mało co nie wytruł strażnicy, kiedy jeszcze rozrabiał jako kucharz, i
taki mówi o sumieniu. Kurzyna skurczył się na dnie rowu i przeżuwał gorzko swój los, który
oddał go w ręce łobuza.
Co strzeliło do głowy Sajdakowi - mądry przecież człowiek - żeby takiego głupka
mianować dowódcą elementu, po tym, co naknocił w kuchni, jakby w jakąś nagrodę. Czy jest
jeszcze sprawiedliwość na świecie? %7łeby on, Kurzyna, porządny człowiek, szanowany
powszechnie referent skupu i kontraktacji w Chruszczynie Wielkiej, musiał znosić takiego
buca. Tak, mieli rację koledzy... to nienormalny buc. Co on dzisiaj z Kurzyną wyrabiał!
Zabawę sobie ze służby urządzał!
Co trochę zdawało się idiocie, że jest na tropie. Stale słyszał jakieś kroki i podejrzane
szelesty. Podrywał się ze stanowiska i kazał Kurzynie osaczać przestępcę. Stanęli nad
jeziorem. Grubas uparł się, że ktoś siedzi ukryty w jeziorku, kazał wejść Kurzynie do wody i
zbadać trzciny przybrzeżne. Kurzyna spłoszył kilka śpiących kaczek i wyszedł mokry i
zdrętwiały. A temu już ubzdurało się, że widzi ślady w sitowiu. Pół godziny czołgali się po
ohydnym, rozmiękłym bagnisku. Grubas zapadł się po szyję, ledwo go Kurzyna wyciągnął
upapranego jak wieprza. Gałgan nie stropił się tym zbytnio. Zciągnął spodnie, wykręcił i
przewiesił sobie przez ramię.
Na służbie różnie bywa, Kurzyno - rechotał boleśnie. - W każdym razie sumienie
mamy spokojne. Potem zarządził idiota, krótkie biegi dla rozgrzewki. Przepłoszył przy tym z
legowiska lochę z młodymi. Zwinia rzuciła się na nich rozjuszona. Musieli się ratować
niegodną ucieczką. Całą godzinę przesiedzieli na drzewie oblężeni przez stado dzikich świń.
A Ksiuta raczył go w dodatku tymi swoimi drętwymi mowami, od których się Kurzynie
niedobrze robiło. Zadręczyłby go psychicznie, gdyby nie to, że gałąz nie wytrzymała ciężaru i
w pewnej chwili ze strasznym trzaskiem spadli obaj na ziemię. Tyle było z tego dobrego, że
przerażone dziki rozproszyły się w popłochu.
Ledwie się pozbierali, już go zaintrygował podejrzany szelest w zagajniku. Zarządził
pościg. Przez pół godziny przedzierali się przez zarośla, wreszcie przydybali na pół żywego,
kulawego zająca.
Nie zrażony tym Ksiuta wpakował zająca do spodni, związał je u góry paskiem, zarzucił
sobie jak worek na plecy i ruszył dalej.
Uzupełnimy braki mięsne w strażnicy - mruknął na widok osłupiałej twarzy Kurzyny.
Pod koniec nocy Kurzyna był już wykończony całkowicie. Nie... nie, wolałby raczej
ćwiczyć całą noc tor przeszkód i stać na jednej nodze z pepeszą pod grzybkiem niż znosić
tego buca. %7łeby tak udręczyć człowieka!
Nagle, kiedy tak siedział na dnie rowu ledwie żywy, dygocący i pogrążony w smętnych
rozmyślaniach, coś spadło mu na głowę. To przeklęty grubas drapał się do góry strącając
kawałki suchej darni, piasek i kamyki. Wystawił ciekawie głowę z rowu i gapił się na szosę z
naprężonymi łydkami i wypiętym zadem. Potem kiwnął na Kurzynę.
- Wyjdzcie no, Kurzyna, i sprawdzcie tych gości.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]