[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wrotem i zdechniesz pod ziemią. I długo będziesz zdychał, gwarantuję!  spluwa i wychodzi.
Jeniec klęka i kładzie się.
Hilda nie odrywa oczu od jego twarzy.
 Daj mu to!  rzuca doktor, wskazując stojącą pod ścianą butelkę.
Podbiega do leżącego natychmiast i przytyka szyjkę butelki do jego warg. Pije chciwie.
 Co to? Herbata?  spoglÄ…da na dziewczynÄ™.
 Tak, herbata  odpowiada, ścierając krew z jego twarzy.
 Jaka dzisiaj była pogoda...?
 Pogoda?  jest zdumiona pytaniem.
 Tak, pogoda  powtarza ze zniecierpliwieniem swą gardłową, osobliwie brzmiącą niem-
czyznÄ….
 No... była... ładna. Słońce...  bąka w odpowiedzi.
Wpadają dwaj esesmani. Cofa się. Jeden z przybyłych potrąca ją. Butelka wypada jej z rąk,
uderza o ziemię i rozbija się. Dziewczyna zaczyna zbierać szklane okruchy.
Esesowcy wyprowadzają więznia.
 Gdzie go bierzecie?  rzuca doktor.
Niższa z dziewcząt, blondynka, wchodzi z wiadrem. Obie spoglądają w milczeniu.
 Tam, skąd przyszedł  odpowiada jeden z esesmanów.  Gdzie nie dostanie udaru słoń-
ca.  Prowadząc słaniającego się więznia w stronę drzwi, śmieją się.
Jeniec zwraca głowę za siebie i spogląda na leżące nieruchomo postacie. Potem znika.
 Gizella!  szepce wyższa z dziewcząt.  Gdzie go biorą?
 Nie wiesz?  blondynka spoglÄ…da na niÄ… ze zdumieniem!  To jakiÅ› pomyrdany cowboy,
zestrzelony nad Moguncją... Nie, nad jakąś dziurą, z której pochodzi ta swołocz, Hartmann.
Odbiło panu majorowi. Mści się. Już rok trzyma tego Amerykańca na dole starego szybu za
obrazÄ™ Führera czy coÅ› takiego... Rok bez sÅ‚oÅ„ca dlatego, że nie chce odwoÅ‚ać. Idiota, nie?
83
 Tak, idiota  mówi Hilda, pochylając się nad ciałem mężczyzny, którego przyniósł Ame-
rykanin. Leżący nie porusza się. Dziewczyna przyklęka i zaczyna łagodnie obmywać jego
twarz.
 Widziałam wczoraj fantastyczne czerwone Audi  rzekła Karina, upijając łyk herbaty. 
Wyglądało jak płomień.
 Pięknie pani powiedziała, ale Audi to nie jest wóz  odparł Gerald Green.  Dla takiej
luksusowej dziewczyny, jak pani, to tylko Saab Automatic.
 Aadnie  luksusowej . Widzi pan? Aapy nie pomagają  pokazała mu czerwone cętki na
swych dłoniach l nadgarstkach.  Kiedy boruję, to rozgrzane opiłki wpadają mi za rękawice.
 Widocznie mąż pani kiepsko się stara  Green roześmiał się.  W moim zakładzie jesz-
cze taka, jak pani, nie pracowała. A z Polski miałem sporo ludzi.
 Taka jak pani to powinna siedzieć na Lido albo na Miami Beach i popijać Cinzano z lo-
dem.
 Słyszałeś?  roześmiała się.
 Słyszałem.
 Ja pana bardzo przepraszam. Popiłem dzisiaj troszkę z klientem, więc... Dla pani Kariny
to nawet siedemdziesiąt pensów za godzinę jest za mało. Szczerze mówię.
 Zapomniałam ci powiedzieć  uciekła na moment z oczyma, a potem znowu je podnio-
sła.  Pan Richard dał mi od wczoraj podwyżkę.
 On?! Przecież to ja!  zaprostował Green.
 A właśnie że pan nie chciał  zrobiła jedną ze swoich minek.  Gdyby nie pan Jones, to-
by mi pan nie podwyższył.
 Ja tobym pani...  nie dokończył. Spojrzał na twarz redaktora. Był już taki, jak zwykle. 
No, do roboty! Tea time s over!  wykrzyknÄ…Å‚, marszczÄ…c brwi.
 Teraz salwa. Przejadę się po tym wszystkim. Płaskownik trzeba przesunąć równo i nie
szarpać. Pedał do dechy. Wtedy grzmi seriami. Tak, dobrze  strącam! Ty zawsze zostaniesz
chłopcem. Wszystko, co robisz, traktujesz jak zabawę. Nie, mamo. Już jest coś, co traktuję
inaczej. Lepiej pózno niż... Cieszysz się? Wiem, że się cieszysz. Nie potrafię nazwać tego, co
czuję. To coś większego. Nie mieści się w słowach.
Są już Felicity z Jamesem. Spóznili się. Widocznie lunch u Greka jadło dzisiaj wielu ludzi.
Te straszne, wodniste ziemniaki i wołowina pozbawiona smaku. A potem custard... Nigdy
bym nie przypuszczał, że Felicity i James... Ale Karina twierdzi, że jestem naiwny, nie wi-
dząc ich spojrzeń, dotyku dłoni...
Karina... Hilda będzie teraz rozmawiała z koleżankami. Dam już chyba spokój z niemiec-
kim. Był potrzebny dla stworzenia klimatu... Nie! Tak to mi dzwięczy w uszach. Nie umiem o
tym inaczej. Ale obcy język komplikuje... Co, co komplikuje? A ty i miliony innych nie mu-
sieliście się domyślać i brać cięgi za pomyłki?! Niech teraz domyślają się ich inni. A więc
Hilda z koleżankami... Nie, jeszcze przedtem musi dostać podwyżkę... Co ja bredzę?... Ko-
tłuje mi się to wszystko w głowie. Nie, nie tak. Hilda jest ładna. Któryś z mężczyzn będzie
chciał, aby... Nie, poczekaj! Kiedy leży przed tobą kartka papieru, wtedy pojawiają się myśli.
Więc dobrze z tym niemieckim?... Tak, w ten sposób jest prawdziwsze. Tylko tamte, wredne
słowa są w stanie oddać... Psiakrew! yle wybiło. Teraz ten zle wycięty pasek, który został w
maszynie, będzie się odgniatał na następnych krążkach. Trzeba go wyjąć, bo inaczej cała seria
wyjdzie do kitu.
Pieprzysz, tato! Jak ty się odzywasz do ojca? Dziękuję ci, Basta, ale lepić abyś w inny spo-
sób i gdzie indziej podnosiÅ‚a mój autorytet. Nie werbalnie. »Werbalnie«, co to za sÅ‚owo?
Gdzie ty żyjesz? Z kim rozmawiasz? Chyba czas, abyś zaczął chodzić po ziemi! Dosyć! O
czymś weselszym. Karinie wraca głos. Znowu śpiewa. Czuje się lepiej. Wczoraj przecież w
Å‚azience...
84
Niepotrzebnie wszedłem. Myślała, że tylko po to, aby... To jej ciało, zapach... Wystarczy,
żeby pokazaÅ‚a kolano... «A on dostaÅ‚ takiej manii, że chciaÅ‚ tylko od Stefanii«... Nowy pÅ‚a-
skownik! Dalej, równo! To radio piszczy zupełnie niepotrzebnie. Co oni grają? Brzmi podob-
nie do »Lili Marlen«...
Dobrze. Następny. Zaczynam nabierać wprawy. Mało, budzi się we mnie sportowa ambi-
cja, aby zrobić więcej sztuk od Jamesa. Idiotyzm. Trzeba by kiedyś zamieść to klepisko.
Tkwią w nim prawie prehistoryczne pety. Oby nie przyszło im do głowy, że czas już na her-
batę. Nie mam zupełnie ochoty na rozmowy o tej przeklętej wadze. Karina potrafi. Rozma-
wiają właściwie tylko z nią. Podbijała ich stopniowo, a teraz ma już ich w ręku. Nawet się nie
spostrzegli, że cały ich warsztat zaczął od jakiegoś czasu kręcić się wokół jej osoby. A na
początku byli tacy obojętni. Inni także.
Taki Robert Lovell i Joe Ramez, na przykład. Teraz wydzwaniają obaj co dnia i nawet ze
mną samym chcą się umawiać. Altruiści! Jutro odbędzie się nowa mistyfikacja. Najpierw
szorowanie rÄ…k, a potem, wieczorem  nowy show  »Para... stamtÄ…d«. Wyciszone, dyskretne
zainteresowanie, uwagi, niekiedy pytania...
Jak się nazywa ten impresario czy producent, z którym ostatnio przyjechał Lovell? Brams?
Brems? Chyba Brems. Pocieszny grubas. Nawet nie krył, że wpadł z krestem, i to od razu. 
»Jak paÅ„stwo spÄ™dzajÄ… dni?« (Czytaj  »jak pani spÄ™dza?«) I ta uwaga, jakÄ… rzuciÅ‚a wtedy po
polsku Karina  »Gdybym mu powiedziaÅ‚a prawdÄ™, toby zemdlaÅ‚«. JakoÅ› mam już dość tych
»mdlejÄ…cych«. Hilda... Najlepiej byÅ‚oby...
Rudi Walden biegnie sprężystymi krokami w górę żelaznych schodów, wiodących do sor-
towni. Zatrzymawszy się, strzepuje jakiś niewidzialny pyłek ze swych opiętych spodni, a przy
tej okazji stwierdza, iż jego nowe wysokie buty prezentują się znakomicie. Potem obciąga
zwykłym ruchem kurtkę esesmańskiego munduru. Zwalnia i ostatnie stopnie, dzielące go od
rozsuwanych drzwi, przebywa bardzo wolno. Wchodzi wyprostowany.
Huk rozsadza bębenki. Rząd kobiet, spowity tumanami czarnego kurzu, trwa pochylony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl