[ Pobierz całość w formacie PDF ]
powstaniu życia może trwać nieskończenie długo nie tworząc życia. Wystarczy jednak tylko
lekki bodziec, aby doszło do biologicznego wybuchu& Przecież to nic innego, jak tylko ta
słynna praprzyczyna! Deizm najczyściejszej wody!
Zapocona szklanka parzyła palce. Posapując, chrząkając i marszcząc się Mikaeljan pił
maleńkimi łyczkami lodowaty borżomi i starał się nie patrzeć na Stołypina.
A ten galimatias o sterowanych biosferach? Albo o życiowych iniekcjach ? Jakie
perełki: Zwiadome wprowadzenie do innych światów naturalnych albo sztucznych organizmów
może obudzić śpiące od milionów stuleci pustynie planet krystalicznych, i kto wie, jakie
horyzonty otworzą się wtedy przed nami! . Pięknie, nie? A przecież młodym ludziom wystarczy
tylko, żeby ktoś gwizdnął polecą na pięści. Prowokacja!
Mikaeljan popatrzył na pustką szklankę pod światło i postawił ją na ladzie.
Słuchaj, Stołypin, a ty byłeś na Księżycu?
Byłem. A&
W skafandrze?
Pan się śmieje, Manuku Georgijewiczu? W moim wieku skafander!
Halo! Ale przecież na Księżycu nie ma atmosfery! I życia też nie ma! Cóżeś ty narobił,
Stołypin? Dawno jesteś już trupem!
A, to pan o tym& Ale Księżyc to zupełnie inna sprawa!
A u nas w Armenii powiadają: Jak skończyłeś z jedną sprawą bierz się za drugą,
inaczej nie zdążysz załatwić trzeciej . Dobrze mówią, nie?
Manuku Georgijewiczu, to pan&
Nic nie ja! zdenerwował się nagle Mikaeljan i poszedł w stronę drzwi torując sobie
drogę przez tłum potężnym krótkim tułowiem.
W bufecie znowu podniósł się gwar.
Towarzysze, a przecież Mikaeljan jest po stronie Sawina!
Właśnie, wydało ci się! Po prostu Mikaeljan jest przeciwko Stołypinowi i tyle. Nie znosi
go&
Jak widzisz, znosi&
Beztalencie&
Nie beztalencie, a organizator nauki. Tak to się teraz nazywa.
Kiedy Andriej i Nina cicho weszli do sali posiedzeń i nie zauważeni przez nikogo
przysiedli na ostatniej ławce, Stołypin już kończył swoje wystąpienie. Pełen natchnienia,
pięknymi długimi zdaniami mówił o przeżytkach idealizmu u pojedynczych młodych uczonych,
o sławetnym Najwyższym Rozumie, o woluntaryzmie w nauce.
Niektórzy młodzi uczeni, w pogoni za reklamą i wątpliwą sławą w niekompetentnych
kręgach szerokiej publiczności od czasu do czasu stawiali, stawiają i będą stawiać tak zwane
szalone hipotezy , targać się na fundamentalne prawa przyrody, sprawdzone przez wieki i
doświadczenia. Podkreślam sprawdzone przez doświadczenie! Do takich fundamentalnych
praw zalicza się teorię bariery życiowej naszego szanownego Oresta Henrykowicza Steinkopfa.
Steinkopf spode łba popatrzył na goły spocony kark Stołypina i cicho powiedział coś do
sąsiada pogardliwie wydymając dolną wargę. Sąsiad kiwnął potakując.
Hipoteza Sawina jest ponętna, kusząca i pozornie do dowiedzenia. Ale to oszustwo,
towarzysze! Można wymyśleć, co się komu podoba, wydumać najbardziej oszałamiającą teorię i
mniej lub bardziej logicznie jej dowieść. Ale świat się od tego nie zmieni. Mamy jedno pewne
kryterium praktykę, doświadczenie, eksperyment. Ekspedycja Alfy doświadczalnie, w
praktyce dowiodła obecności bariery Steinkopfa i całkowitą sprzeczność życia i substancji
przedgwiezdnej. Podkreślam w praktyce! Na jakiej więc podstawie Sawin proponuje nam do
rozpatrzenia swoje bezsensowne domysły? Jaki stawia sobie cel poza pragnieniem, by go
podziwiano jako nowatora i oryginała.
Stołypin dokładnie wytarł łysinę chusteczką, poprawił krawat i pociągnął łyk ze szklanki
starannie płucząc usta.
Chciałbym zwrócić waszą uwagę, towarzysze, jeszcze na jedną sprawę& Sawin
występuje z prowokacyjną propozycją, aby wprowadzić na planety krystaliczne iniekcję życia
z ziemskich organizmów obiecując za to całą kupę barwnych perspektyw. Czy możemy pójść na
coś takiego? Nie, po strokroć nie! I przede wszystkim dlatego, że to stoi w sprzeczności z
dowiedzionym w praktyce, a co za tym idzie, fundamentalnym i nienaruszalnym prawem Oresta
Henrykowicza Sjeinkopfa. Któż śmie się zdecydować na podobny szaleńczy krok? Kto wezmie
na siebie odpowiedzialność za jego konsekwencje? Pytam kto?
Pytanie zabrzmiało retorycznie. W sali i za stołem Rady rozmawiano oczekując końca
przydługiego wystąpienia.
Stołypin wytrzymał efektowną pauzę i stuknął kościstą pięścią w trybunę:
Jeszcze raz pytam, kto po tym, co tu powiedziano, zdecyduje się na podobny
przestępczy eksperyment?
Mikaeljan zmarszczył się nieżyczliwie i zabębnił palcami po stole.
Słuchaj, Iwanie Wasiljewiczu, to nie teatr ani nie sąd. Wszystko jest na tyle jasne, że
nikt na razie nie ma zamiaru&
Nie ma głupich! wesoło krzyknął ktoś z balkonu.
Są!
Operator jeszcze niczego nie rozumiejąc, wprawnym szarpnięciem obrócił kamerę o sto
osiemdziesiąt stopni i miliony telewidzów ujrzało twarz Andrieja nasępioną, z wystającymi
kośćmi policzkowymi, z nabrzmiałymi pod skórą mięśniami i drgającymi wargami.
Pan, Iwanie Wasiljewiczu, wiele i całkiem słusznie powiedział o konieczności
sprawdzania teorii przez praktykę. Ale kiedy doszło do odpowiedzialności, nie znalazł się nikt,
kto zechciałby przeprowadzić taką próbę. Smutne, ale teraz nie ma to już zupełnie żadnego
znaczenia.
Andriej zakaszlał przykrywając usta dłonią i ruszył w stronę stołu Rady bezszelestnie i
ostrożnie stąpając po puszystej podłodze.
Wydało mu się, że Miedwiediew ledwie zauważalnie kiwnął mu zza stołu.
Chcę złożyć przed Radą dodatkowe oświadczenie. Znajdując się na planecie PKK
13SD38 z całą świadomością naruszyłem sto drugi punkt Powszechnego Regulaminu
Kosmicznego&
Sala ucichła. Cisza zapadła także przy domowych teleścianach i przed ekranami w kajutach
sputników i stacji orbitalnych, na Księżycu, na Marsie, na Wenus, na stanowiskach zewnętrznych
i na gwiazdolotach, dla których obce gwiazdy błyszczą tysiące razy jaśniej niż Słońce dla Ziemi.
Mogę opowiedzieć wszystko po kolei&
Słowa były jak ciężkie oślizłe kamienie, z trudem dopasowywał je do siebie, nagromadzał
ciężko dysząc, ale niezdarna budowla nagle rozsypywała się z łoskotem i trzeba było zaczynać
wszystko od początku.
Opowiadał powoli, plącząc się w nieważnych szczegółach, ale powoli świadomość tego, co
przeżył, kazała mu zapomnieć o wycelowanych obiektywach i reflektorach i poczuł się
swobodniej.
Zatrzymał się, żeby złapać oddech i uniósł oczy. Nie zobaczył sali, nie ujrzał pobladłej,
napiętej twarzy Niny.
Rozdwojona granatowa skała zawisła nad Białym Jeziorem, jak dwa proste skrzydła
zastygłe w oczekiwaniu na wzlot.
W uszach cicho, ale nakazująco stukał metronom: tik tak, tik tak.
Kłębuszki chlorelli łaskotały chłodem policzki.
Słońce już minęło zenit i u stóp Andrieja legła ciemna plama spłaszczony, zgnieciony
cień skafandra ze złamanymi manipulatorami.
Stukot metronomu rozlegał się coraz głośniej.
Andriej dotknął palcem twardego czerwonego przycisku.
* * *
Poły skafandra powoli rozsunęły się i zielone widmowe światło uderzyło go w twarz,
oślepiło.
Obce, gęste powietrze wypełniło mu nos i usta i nie mógł ani nabrać, ani wypuścić
powietrza. Nie wiadomo, dlaczego zatkało mu uszy, jak w lądującym samolocie i czuł, jak
chrzęszczą żebra bez skutku unosząc i opuszczając piersi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]