[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ja też nie mogłam uwierzyć, ale zobaczyłam na własne
oczy...
- To zle widziałaś - przerwała Lark. Pochyliła się do
przodu na kolanach. - Nie wiecie, o czym mówicie. - Pokręciła
głową. - Może tak było w waszej szkole. Nam by tego nie
zrobili. Niby za co?
Arden przysunęła się do Lark i wzięła ją za szczupłą rękę.
- Posłuchaj nas - syknęła. Lark cofnęła się, czując jej
gorący oddech. - Posłuchaj, co do ciebie mówimy. Muszą
zasiedlić Miasto. Myślisz, że jak mają to zrobić? No jak?
- Odczep się - syknęła Lark i strąciła jej ramię. - Chyba
zwariowałaś. - Ale kiedy wracała do swojego kąta, jej głos był
cichszy, mniej pewny.
- Skoro chcesz być do końca życia maciorą, to sobie bądz
- rzuciła Arden i wycelowała w Lark palec. - Ale my nie
wracamy do szkoły. W każdym razie ja nie wracam, nie
zamierzam... - Zacisnęła usta, zanim zdążyła dokończyć
zdanie. Kiedy się cofnęła, wydawała się znacznie drobniejsza i
słabsza niż wcześniej.
Poczułam, że ktoś na nas patrzy i odwróciłam się, żeby
napotkać we wstecznym lusterku spojrzenie Fletchera. Zciszył
muzykę i otworzył okienko do wnętrza naczepy.
- Nie bój się, ślicznotko - powiedział. - Nie zabieram was
z powrotem do szkoły. - Obniżył lusterko tak, żeby popatrzeć
na gołe nogi Arden. - Trzy panny... Czyste. Gdzie indziej
dostanę za was dużo więcej.
To powiedziawszy, znów podgłośnił radio i zaczął stukać
palcami w drzwi.
- Chodz i zatańcz - ańcz - ańcz ze mną, ze mną! Au!
Arden milczała. Po raz kolejny przymierzyła się do otwarcia
metalowego zamka i szarpała tak długo, aż palce jej
poczerwieniały. Krajobraz przesuwał się obok nas w chmurze
żółtego pyłu. Gałęzie drzew zwieszały się ku drodze jak
zdeformowane palce.
- Co on ma na myśli? - zapytała mnie Lark. Dolna warga
jej drżała.
W tym momencie nienawidziłam tej obcej dziewczyny za
to, że była do mnie tak podobna. W jej twarzy widziałam
kogoś, kim sama byłam: pełna wiary w szkołę, pewna jej
murów, reguł i równych rzędów dziewcząt kierujących się z
sypialni do jadalni. Myślała, że pójdzie gdzie indziej i ktoś
podaruje jej coś nowego, lepszego. Przyszłość.
- Twoje marzenie się spełni - powiedziałam, bo nie
mogłam powstrzymać zimnych słów cisnących mi się na usta.
- Nie zobaczysz już swojej dyrektorki.
Rozdział 24
Spędziłyśmy w ciężarówce całe godziny. Płuca miałyśmy
pełne kurzu. Nawet słońce nas opuściło i schowało się za
drzewami. Zasypiałyśmy i budziłyśmy się. Myślałyśmy, że
mamy czas na przygotowania, na ucieczkę, ale potem
zabrzęczało jakieś urządzonko przy pasku Fletchera i obudziło
nas.
- Fletcher, ty diable! Kiedy będziesz? Jest
zainteresowanie, a nie mam towaru.
Wcisnęłam się w kąt. W drugim spała Lark, a Arden
skuliła się przy mnie. Widziałam ich twarze w czerwonym
świetle reflektorów.
Fletcher przytknął ten dziwny nadajnik do ust i nacisnął
guzik z boku, który uciszył buczenie.
- Opanuj swojego ogiera - zaśmiał się. - Muszę gdzieś
przenocować. Będę rano.
Urządzenie znów zaczęło buczeć, a z głośnika rozległ się
obleśny śmiech.
- Powiedz chociaż, co tam masz. Rzuć chłopakom na
smaczek.
Wyobraziłam sobie tych mężczyzn, których widziałam
kiedyś przy chacie, z klatkami piersiowymi opalonymi na
brązowo, zebranych pod plandeką na jakimś obozowisku i
czekających na nasz przyjazd. Przycisnęłam twarz do krat,
byłam spragniona powietrza.
- Sam zobaczysz - odparł Fletcher i zerknął na nas w
lusterku. - Jutro ci je dostarczę, ty brudny pijaku. - Wyłączył
nadajnik i znów podgłośnił muzykę.
Jeszcze w szkole kłóciłam się kiedyś o to, że ludzie są
dobrzy i chcą się doskonalić. Ale kiedy słuchałam, jak on się
śmieje do beztrosko trzymanego w dłoni radia, czułam, że jest
zdegenerowany. Jedna rzecz, którą mówiła pani Agnes, była
prawdziwa: niektórzy mężczyzni traktowali kobiety jak towar.
Taki sam jak paliwo, ryż albo puszki z mięsem.
Arden patrzyła na mnie, a potem odwróciła się do
Fletchera plecami.
- Musimy się stąd wydostać - szepnęła. - Dzisiaj
wieczorem.
- Ale on nas zabije - chlipała Lark i okryła nogi
zniszczonym kocem.
- Już nas zabił - odparowała Arden.
Skinęłam głową, bo wiedziałam, że ma rację. Przeżyłam to
w magazynie z Leifem, czułam, że moja dusza słabnie,
chwieje się, jest w agonii i prawie znika. Fletcher nie zmieni
zdania. Nie wykaże się nagłym odruchem serca. Nie przebudzi
się w środku nocy tknięty litością.
Odwróciłam się do Lark i Arden i zasłoniłam usta
włosami, żeby Fletcher nie wyczytał moich słów z ruchu
warg, gdyby spojrzał w lusterko.
- Możemy uciec, gdy będzie rozbijał obóz - powiedziałam
i poczułam nerwowe napięcie.
Spojrzałam za kraty z nadzieją na ujrzenie jakiegoś znaku,
drogowskazu, wskazówki, która umiejscowi nas w przestrzeni,
ale zobaczyłam tylko ciemność.
Wiele godzin pózniej ciężarówka zjechała z drogi, a koła
skakały na kamieniach i połamanych gałęziach.
Zatrzymaliśmy się na polanie. Niebo było zachmurzone,
księżyc się schował. Gęste drzewa ustąpiły miejsca otwartej
przestrzeni, niskim krzewom i piaskowi, który w świetle
reflektorów jarzył się na czerwono. Nad nami wznosiły się
formacje skalne, coś pomiędzy górami a klifami. Ich kształty
rzucały w świetle gwiazd dziwaczne cienie. Fletcher wysiadł z
wozu, rozprostował ramiona, a potem odszedł w zarośla i
oddał mocz.
- Rób, co ci powiemy - szepnęła Arden i złapała Lark za
rękę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]