[ Pobierz całość w formacie PDF ]

domu i pominął milczeniem pocałunki na schodach
i dyskusję, jaka się potem między nimi wywiązała.
Wylewna jak zawsze Cil serdecznie uÅ›ciskaÅ‚a Rus­
sella i Caroline, po czym rozsiadła się wygodnie na
kanapce. Po chwili wyjęła długą szpilkę ze swego
słomianego kapelusza - a był to zagraniczny model,
89
cały w kwiatach - i zdjąwszy go położyła na stoliku
obok. Sid, szczęśliwy, że nie musi już siedzieć w torbie,
wyniośle rozejrzał się dokoła, a potem jednym susem
skoczył na kanapkę i położył się koło swojej pani.
- Strasznie jestem ciekawa rezydencji wyznała
ciotka. - Powiedz, kiedy siÄ™ tam wybierzemy? - zwró­
ciła się do Caroline
- Kiedy tylko masz ochotÄ™, Cii! Brian już siÄ™ wpro­
wadził i właśnie tam jest. O jedenastej zanieśliśmy mu
z Russellem obiad. Przez cały dzień pilnuje dostawy
mebli. Możemy przejść się po pałacu, a potem, gdy mój
kochany synek będzie miał czas, dołączy do nas przy
kolacji.
 Kochany synek..." - rzeczywiście! To śmieszne, ale
Zana poczuła się dotknięta, że Brian był cały czas
w Natchez i nawet się do niej nie odezwał. Była też
obrażona, że nikt jej nie poinformował o jego powrocie.
Możliwe, że spotkanie pomiędzy jej ojcem i Brianem
już nastąpiło, a ona o niczym nie wiedziała...
- Jeśli mamy pójść do rezydencji, to chodzmy tam
już teraz! - wykrzyknęła ciotka.
- Dobrze - zgodziła się Caroline. - Chodzmy!
Zana nie miała już czasu na zadawanie pytań ani na
dalsze zastanawianie się nad stanem swoich uczuć. Cii
wydawaÅ‚a siÄ™ niebywale podniecona. PoÅ›piesznie wÅ‚o­
żyła kapelusz i wstała z kanapy.
Gdy panie rozmawiały, Russell z uwagą czytał
książkę, a teraz natychmiast ją odłożył, wstał i poprawił
krawat. Zana nie mogła mu się nadziwić. Mogłaby
przysiąc, że był skoncentrowany na lekturze, a mimo
to, gdy tylko Caroline zasygnalizowała, że chce wyjść,
zareagował jak szczeniak, który, nawet gdy drzemie,
zrywa się na dzwięk słowa  spacer".
Jej ojciec stał się innym człowiekiem; nie był już, jak
przez miniony rok, nieszczęśliwy i smutny. Widocznie
potrzebowaÅ‚ wÅ‚aÅ›nie kogoÅ› takiego jak Caroline. Kon­
statujÄ…c to, Zana doznaÅ‚a przykrego uczucia, że zdra­
dza pamięć swojej matki.
90
W czwórkę wsiedli do nowego samochodu ciotki Cii,
a był to cadillac eldorado, i udali się do rezydencji
Zacharych. Zana siedziaÅ‚a na tylnym siedzeniu i roz­
myÅ›laÅ‚a o Brianie, usiÅ‚ujÄ…c nie sÅ‚uchać, o czym szczebio­
czą Cii i Caroline. Wciąż nie mogła się pogodzić z tym,
że Brian nie przyszedł, że mu nie zależało na zobaczeniu
się z nią. Wiedziała, że to głupota mieć tego rodzaju
pretensje. Przecież Brian nie dla niej przebywał w Na-
tchez po ślubie swej matki, ale po to, by się upewnić,
czy matce nic nie grozi, czy jest szczęśliwa i czy nie
wpadła w szpony jakiegoś nieroba, łowcy posagów. Nie
dał Zanie najmniejszych podstaw do tego, by myślała
inaczej.
Cii zatrzymała samochód przed bramą rezydencji
i wszyscy wysiedli. Od czasu, gdy Zana zwiedzała pałac
z Brianem, celowo unikała przejeżdżania obok niego.
Teraz dziwiła się widząc, jak wiele zostało tu zrobione
od jej ostatniej wizyty. Zauważyła, że położono nowy
podjazd z cegieÅ‚ i zainstalowano na trawnikach specjal­
ne urzÄ…dzenia zraszajÄ…ce.
Brian wyszedł przed dom, aby ich powitać. Zana
była ciekawa, jakie wrażenie zrobi na niej po okresie
rozłąki: czy będzie równie przystojny w rzeczywistości,
jak w jej wyobrazni. Był. Może nawet wyglądał jeszcze
lepiej niż przedtem. Miał na sobie zielonkawe spodnie
i bÅ‚Ä™kitnozielony pulower, doskonale pasujÄ…cy do ko­
loru jego oczu. Jak to dobrze, że się przebrałam
- przebiegÅ‚o jej przez myÅ›l. Zamiast szortów i pod­
koszulka zdecydowała się włożyć białą, lnianą spódnicę
i bluzkę w biało-czarny deseń. To jest i tak bez
znaczenia - pomyślała. Albo nic nie zauważy, albo
pomyśli, że się stroję, bo chcę go uwieść.
Zana nie tylko dobrze pamiętała, jaki Brian jest
przystojny, ale jej żal do niego osłabł i była skłonna
wiele mu wybaczyć. Niestety, już wkrótce znowu ją
zezłościł. Zaczęło się od tego, że musnął ją niedbale
w policzek, ofiarowujÄ…c jej jeden z tych bezbarwnych
oficjalnych pocałunków, których nienawidziła już
91
w czasie swoich występów na scenie. Potem z obłudną
uprzejmością zadbał o to, żeby wzięła udział w ogólnej
rozmowie i trzymał ją za łokieć, gdy oprowadzał ich
małą grupkę po pokojach. To jej wystarczyło... Miała
szczerÄ… ochotÄ™ wbić mu obcas w palce stopy i powie­
dzieć, co myśli o jego hipokryzji i o tym, że się zgrywa
na wspaniałego gospodarza.
Najgorsze ze wszystkiego było to, jak na nią patrzył.
Obserwował ją jak podejrzliwy detektyw sklepowy.
Czyżby się bał, że ukradnie mu coś ze srebra?
- Ach, jak to dobrze entuzjazmowała się ciotka
Cil - że postawiłeś toaletkę dokładnie tam, gdzie
kiedyś stała.
Zana rozpoznała tę toaletkę. Widziała ją w domu
ciotki w holu na pierwszym piętrze. To była jedna
z nielicznych pamiątek, które udało się Cii zatrzymać po
licytacji. Widocznie dała ją teraz w prezencie Brianowi.
- Babcia i prababcia - paplała Cil - przeglądały się
w tym lustrze, żeby sprawdzić obrÄ™bek sukni. - Anty­
czne lustro można było ustawić w tej toaletce pod takim
kątem, by pokazywało osobę w całej jej wysokości
i z kilku stron.
- Kiedy urzÄ…dzasz parapetówkÄ™? - ciÄ…gnęła niezmo­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl