[ Pobierz całość w formacie PDF ]

szramę w pobliżu ust, choć umierała z ciekawości.
Tymczasem coś się z nią działo. Steven był dla niej jak narkotyk, im
częściej go widziała, tym dłużej chciała z nim przebywać. Wyszło na jaw, że
miał rzeczywiście kiepską wiedzę na temat odżywiania. Holly lubiła czekać na
niego, gdy ćwiczył, wyobrażać sobie, jak co wieczór wraca do domu... do niej,
marzyć o tym, by znalezć się w jego ramionach, kochać go, całować...
Od czasu do czasu dostrzegała utkwione w siebie spojrzenie błękitnych
oczu Stevena i czuła się wtedy absurdalnie szczęśliwa. Fascynowały ją jego
usta. Miał mocne, a zarazem zmysłowe wargi, takie jakie kobiety
wyczarowywały sobie w snach, ale... on do niej nie należał.
Z powodów finansowych dała się wpakować w tę sytuację. To było jak
droga przez labirynt bez wyjścia. Nawet gdyby wróciła do Minneapolis, nie
miałaby pracy. Nie potrafiłaby żerować na rodzicach ani na bracie, Marku. Nie
mogła wrócić do domu jako nieudacznik.
Codziennie studiowała gazety w nadziei, że może poszukiwano kogoś z
jej kwalifikacjami. Zostawiła już podania w rozmaitych biurach pracy i na
uniwersytetach. Odpowiedz zawsze brzmiała tak samo; w tej chwili nie ma
żadnych ofert, ale coś może się pojawić. Proszę do nas nie dzwonić,
skontaktujemy się z panią.
%7łonglowała własnym życiem jak linoskoczek. Za każdym razem, gdy
Digger dzwonił, by ją sprawdzić, zdawał się być coraz bardziej podejrzliwy co
do jej osobistych pobudek.
- Czy coś jest między wami? - pytał oskarżająco.
Skoro już usłyszała, jak szef chwalił się metodami, które stosował, by
zdobyć informacje, grała dalej. Nie mogła opuścić Stevena w potrzebie.
- Steve, muszę z tobą porozmawiać - powiedziała pewnego wieczoru, nie
mogąc z tym wszystkim wytrzymać.
- ś, kochanie. Czy to nie może poczekać? Zaraz będzie najlepszy
kawałek.
Oglądali właśnie jeden z filmów z Lancem Trainorem. Gwoli ścisłości, to
Steven oglądał. Patrzył w ekran telewizora, a Holly na niego. Nie mogła się
oprzeć chęci dotknięcia go. Przypomniała sobie, jak niespodziewanie zapukał do
drzwi. Wyglądał niczym pomocnik Zwiętego Mikołaja. Był radośnie
rozpromieniony. W jednej ręce trzymał miskę prażonej kukurydzy, a w drugiej
dwa filmy z Lancem Trainorem. Złożył pocałunek na jej policzku, wpadł do
pokoju nie czekając na nią, po czym z przejęciem zaczął mówić.
- Nigdzie nie mogłem ich dostać! Czy wiesz w ilu sklepach tych filmów
nie ma?
Potrafiła to sobie wyobrazić!
Był tak z siebie dumny, tak nieprawdopodobnie szczęśliwy, że nie miała
serca rujnować mu wieczoru. Przyniósł te filmy, by się nimi z nią podzielić.
Jakże by mogła zniszczyć jego złudzenia? Ich poważna rozmowa musiała
poczekać.
Następnym razem, gdy usiłowała wyjaśnić sytuację, wszystko, co tylko
mogło przeszkodzić, przeszkodziło. Począwszy od tego, że sparzyła usta
gorącym i mocno przyprawionym jedzeniem, a skończywszy na tym, że Steven
potrzebował jej pomocy, by złagodzić ból zębów! Było tak, jakby ktoś z
dziecinną radością krzyczał: A tu cię mam! blokując każde posunięcie.
Steven zadzwonił niespodziewanie, by powiedzieć, żeby nie jadła kolacji,
bo on coś kupił. Zapukał do drzwi, niosąc kilka dań meksykańskich oraz bukiet
ogromnych żółtych, czerwonych, pomarańczowych i zielonych papierowych
kwiatów, by wprowadzić odpowiedni nastrój. Przyniósł nawet kilka skaczących
fasolek meksykańskich1, by spotęgować wrażenie. Był uradowany, gdy skakały
jedna przez drugą. Holly spojrzała błagalnie ku niebu. Nigdy nie wiedziała,
kiedy wymyśli kolejny zwariowany numer. Steven, jak już zdążyła się
zorientować, kochał niespodzianki.
Zdała sobie też sprawę z tego, iż zawsze oczekiwał, że zastanie ją w
domu.
Miał na sobie znoszone dżinsy, które uwydatniały mięśnie ud. Niebieska
koszula pasowała do oczu. Holly stwierdziła, że mógłby być ubrany jak
włóczęga, a i tak byłby olśniewający.
- Steve... - Po ostrych potrawach czuła się jak smok buchający ogniem. -
Po kolacji musimy porozmawiać.
- Zgoda - odparł pogodnie. Sięgnął po dokładkę ostrego, meksykańskiego
sosu. Sercem Holly targały sprzeczne uczucia: pragnienie wyrzucenia z siebie
prawdy, by mieć już wszystko z głowy... i dyskrecja, która ostrzegała, żeby
rozgrywać sprawę spokojnie. Gdyby uległa naturalnym instynktom, Steven
zareagowałby jak szarżujący byk. Jednym haustem wypiła szklankę wody,
- Te potrawy zajmują chyba czołowe miejsce na liście najostrzejszych dań
meksykańskich.
- Czyż nie są fantastyczne? Cieszę się, że ci smakują. Wez dokładkę.
- Wydawało mi się, że mówiłeś coś o szykującym się wrzodzie -
wysapała.
- To fałszywy alarm. Zapewne przez stres.
1
Skaczące fasolki meksykańskie: nasiona pewnej rośliny meksykańskiej, które podskakują wskutek
ruchów larwy ćmy, znajdującej się w środku. [Przyp. tłum.]
- Co się stało? - Holly poderwała się i podbiegła do niego. Skręcając się
na krześle, wskazał na policzek.
- Dentysta - jęknął głosem pełnym bólu. - Ja... ja... właśnie wracam od
dentysty.
Holly pokręciła głową. Wiedziała dokładnie, co się stało.
- I - dokończyła - dentysta powiedział ci, żebyś tą stroną nie jadł. Prawda?
Steven pokiwał twierdząco głową.
- Jak Boga kocham - stwierdziła półgłosem, idąc w stronę lodówki - ale z
ciebie dzieciak. Chyba dorosły mężczyzna powinien mieć więcej oleju w
głowie. - Zawinęła nieco lodu w ściereczkę. - Podaj mi rękę.
- Rękę? - spytał niewyraznie, wyciągając ją,
Zaczęła masować zagięcie dłoni między kciukiem a palcem wskazującym.
Przerwała dopiero po kilku minutach, gdy Stevcn przestał jęczeć.
- Aku-lód - wytłumaczyła, widząc jego osłupiałą minę. - Forma
akupresury. To miejsce kontroluje tamtą stronę twojej szczęki,
Zaskoczony, że potrafiła zlikwidować ból, powiedział:
- Jesteś wspaniała. Wiesz Liz, dobrze na mnie działasz.
Poczuła, jak serce bije jej mocniej. W myślach zacierały się granice
między tożsamością Holly i Liz. Nocą leżała w łóżku, snując erotyczne
marzenia, w których była dla Stevena kimś więcej niż tylko przyjaciółką.
Wiedziała, że to nie może się zdarzyć. Steven spędzał z nią tyle czasu dlatego,
że Louise, jako aktorka, była zajęta. Oprócz przytulania czy pocałowania jej,
utrzymywał ich przyjazń na stopie platonicznej jak idealny dżentelmen!
Zastanawiała się często, dlaczego nigdy nie zaprosił jej do swojego
mieszkania; aż zdała sobie sprawę, że Louise musiała narzucić mu swoją wolę i
stwierdzić:
 Nie pozwalam ci przyprowadzać tutaj tej małej myszki!"
- Dlaczego dobrze na ciebie działam? - spytała wreszcie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl