[ Pobierz całość w formacie PDF ]

coś w tym rodzaju, do czasu przyjścia na świat dzieci.
- Uśmiechnęła się z aprobatą i odeszła w stronę
kuchni, wołając Henry'ego.
Debora piła powoli sok, czekając, aż Ida wyjdzie z
domu. Bez przerwy muszę ćwiczyć cierpliwość,
pomyślała. Niewątpliwie przyda mi się to kiedyś.
Czuła jednak pewien smutek na myśl, że bez względu
na rozwój wydarzeń wkrótce będzie musiała wyjechać.
Wróci do Chicago, a tych kilka dni spędzonych w
Summerset stanie się historią. Z czasem zatrą się w jej
pamięci.
A na wierzbie wyrosną gruszki, pomyślała cierpko.
ZARCZYNY NA NIBY 117
Nie będzie tak łatwo zapomnieć tego dnia na farmie,
ani długich, ciepłych wieczorów spędzanych z Rileyem.
Nawet wczoraj, w kościele, a potem w czasie popołud-
nia w Lassiter House, mimo uczucia skrępowania,
zdarzały im się chwile ciepłej harmonii, wspólnego
śmiechu i radości.
Cudem udało się Deborze dodzwonić do Freda
Milligana już za drugim razem, chyba tylko dlatego, że
mówiła bardzo szybko i podała jego sekretarce
nazwisko Idy. Fred Milligan słuchał jej w tak
całkowitym milczeniu, że zaczęła się zastanawiać, czy
tam w ogóle jest, czy odłożył słuchawkę?
Przerwała w połowie zdania.
- Halo, proszę pana? - spytała niespokojnie.
- Jestem tutaj - mruknął. - Dotychczas powiedziała
mi pani, że Ida straciła całkowicie rozeznanie w inte-
resach, ale naprawdę nie rozumiem, dlaczego chce
mnie pani w to wplątać.
- Przecież na pewno ma pan na nią jakiś wpływ!
- Może mam, a może nie. To jej sprawy, proszę
pani.
- Nie całkiem - powiedziała Debora zdecydowanie.
- Ach, tak. Chyba doszliśmy do sedna sprawy. Tak
naprawdę, to boi się pani o swój fundusz, tak?
- To nie przestępstwo, że chcę go uchronić - po-
wiedziała ostro, ale ugryzła się w język. - Nie czatuję
na fortunę, proszę pana. Martwię się o ciotkę i o to, jak
zareaguje, gdy Preston Powell zniknie z gotówką. Nie
jest już młoda, a taki szok...
Zadzwonił dzwonek przy drzwiach. Debora spojrzała
nieprzytomnie w kierunku wejścia i stwierdziła, że
agent musi zaczekać. Oparła łokieć na małym stoliku,
na którym stał telefon, i przysłoniła słuchawkę dłonią.
- Uchronienie kapitału jest, oczywiście, istotne
- mówiła dalej. - Ale nie tylko to jest dla mnie ważne.
Nie chcę, żeby ktoś oszukał i zranił ciotkę Idę.
118 ZARCZYNY N N|BY
Fred Milligan odchrząknął.
- Dobrze, porozmawiam * nią, gdy tylko będę mógł
- powiedział w końcu, najwyrazniej zrezygnowany.
- Jestem panu bardzo wdzięczna...
- Proszę mi nie dziękować - przerwał krótko. -
Jeszcze nic nie zrobiłem i nie jestem pewien, czy zrobię.
To znaczy poza porozmawianiem z nią.
- Tylko o to prosiłam - powiedziała Debora
zjadliwie. Odłożyłaby słuchawkę, ale ją ubiegł.
Dzwonek rozległ się ponownie, tym razem dłużej i
głośniej. Zaklęła pod nosem i pospieszyła do drzwi.
Agent od nieruchomości wciąż naciskał guzik
dzwonka, gdy Debora otworzyła drzwi. Potencjalni
nabywcy, małżeństwo pod czterdziestkę, stali na
tarasie, przyglądając się przez lornetkę dachowi. Gdy
tylko weszli do środka, kobieta zmarszczyła nos i
powiedziała coś na temat stęchłego zapachu. Debora
sama myślała o tym setki razy, ale taka uwaga ze
strony kogoś obcego wcale jej się nie spodobała.
Chętnie wyrzuciłaby kobietę *a drzwi. Zamiast tego
uśmiechnęła się uprzejmie i wycofała na krzesło przy
telefonie, podczas gdy agent i klienci rozpoczęli
zwiedzanie domu.
Zadzwoniła do galerii. Peggy nie od razu od-
powiedziała.
- Zadzwonię pózniej, jeśli jesteś zajęta - zapropo-
nowała Debora.
- Nie - to znaczy, żadnych klientów teraz nie ma.
Rozpakowywałam tylko rzezby, które przysłano
właśnie z Michigan.
- I jak to wygląda?
- Wspaniale, moim zdaniem. Tych rzezb jest
strasznie dużo i nie mam gdzie ich ustawić. Myślałaś
kiedyś o wynajęciu sąsiedniego lokalu?
- Często. Ale wiesz, jakie są koszty najmu.
ZARCZYNY NA NIBY 119
- Wiem - powiedziała Peggy z rezygnacją. - No
cóż, jakoś to wszystko upchnę. Kiedy wracasz?
Debora zmusiła się do śmiechu.
- Nie martw się, dam ci jeszcze parę dni na
uporządkowanie wszystkiego. - Odłożyła słuchawkę i
siedziała, myśląc ponuro, że jeśli Ida uprze się przy
swoich zamiarach, to Galeria Ainsley nie tylko się nie
rozwinie, ale pewnie będzie musiała przenieść się do
mniejszego i gorszego lokalu. Nie była to przyjemna
myśl, więc, żeby poprawić sobie humor, zadzwoniła
do ojca.
- Cześć, kochanie. Czy chcesz, żeby coś ci przywiezć?
- Przyjeżdżasz do Summerset? Tatusiu, czy to
rozsądne?
- Ida nic ci nie powiedziała? Zadzwoniła do mnie
wczoraj i oświadczyła, że jej zdaniem powinienem być
przy waszej rozmowie z pastorem jak-mu-tam.
Oczywiście zgodziłem się - parsknął śmiechem. -
Najwyrazniej ty i Riley przekonaliście ją całkowicie.
- Chyba tak - jęknęła Debora. - Szkoda, że nie
byłeś tu wczoraj, kiedy stwierdziła, że wszyscy goście
nie pomieszczą się w kościele, więc może powinniśmy
wynająć aulę w szkole. Tatusiu, ja już dłużej nie
wytrzymam. Masz jakieś wpływy we władzach stano-
wych, prawda?
- No, może jakieś. Ale...
Opowiedziała mu o Fredzie Milliganie.
- Gdybyś mógł napomknąć, że twój przyjaciel
gubernator wyrzuci go z pracy, jeśli nam nie pomoże...
- Najwyrazniej jesteś żądna krwi. Zobaczę, co mi
się uda zrobić. Będę tam jutro, kochanie, więc na razie.
Jeśli musisz, to wypłacz się na ramieniu Rileya, ale nie
mów nic Idzie. Wszystko będzie dobrze. To przecież
tylko dorazne rozwiązanie i wypłaczesz się z tego już
wkrótce.
Wypłacz się na ramieniu Rileya? - pomyślała Debora
120 ZARCZYNY NA NIBY
z rozpaczą. Jedyne, co skłaniało ją do płaczu to
świadomość, że wcale nie chciała się z tego  wy-
plątywać". Gdyby tylko zmienić parę szczegółów, to
zaręczyny nie byłyby koszmarem, ale spełnionym
marzeniem.
Niemal zapomniała o zwiedzających dom klientach.
Dopiero odgłos ich kroków na schodach przywrócił ją
do rzeczywistości. W panującej tu ciszy Debora
słyszała każde słowo.
- Nie jest doskonały - mówiła kobieta - ale ma
urok. W pewnym sensie fakt, że nigdy go nie
modernizowano, jest korzystny.
Debora chciała wrzeszczeć. Miała nadzieję, że
Fredowi Milliganowi uda się dzisiaj jeszcze poroz-
mawiać z ciotką Idą. Jutro może być za pózno.
Ponieważ telefonowała z Lassiter House, właściwie
nie miała powodu jechać do restauracji, ale i tak się
tam znalazła. Riley będzie chciał wiedzieć, co osiąg-
nęłam, powiedziała do siebie, odpędzając myśl, że
właściwie nie ma o czym mówić, więc do magazynu
przywiodła ją jedynie chęć spotkania.
Riley siedział w biurze. Jego biurko było zawalone
fakturami, rachunkami i listami płac. Miał rozwichrzo- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl