[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rozeszliśmy się. Olbrzym był szczęśliwy w towarzystwie uśmiechniętej Basi, która robiła mu
krótki wykład z metodologii badań archeologicznych. Nie chciałem im przeszkadzać, więc
poszedłem ze wszystkimi na trawnik. Chłopcy zdejmowali ostrożnie płaty trawnika. Niekiedy
do akcji wkraczał Donald wykopując głębokie dołki.
Renata i Ela przygotowały na kolację kanapki z mięsem z konserw i jedliśmy na
schodach antresoli, przyglądając się odsłoniętej ziemi z widocznymi zarysami murów.
- Trzeba wystawić straże - zaproponowałem Mikiemu.
- Dobrze - zgodził się.
-Jutro wezwiemy posiłki.
- Chcesz postawić tu policjantów?
- Może strażników z Muzeum Narodowego? - zasugerowałem.
Zastanawiało mnie, z kim w parku rozmawiał pan Jasio. Był to z pewnością młody
człowiek ubrany w sportowe obuwie. Początkowo myślałem, że to Batura, lecz ten ubierał się
elegancko i nie pozwoliłby sobie na pokazanie się tak blisko pałacu w Dylewie, bojąc się
spotkania ze mną. Teraz zauważyłem, że o ile Szymon i Piotr nosili wojskowe buty, o tyle
Marek nosił adidasy. Do tego chłopak był małomówny, zupełnie jak człowiek, z którym szedł
pan Jasio.
Po kolacji Olbrzym zabrał Basie do Grunwaldu, żeby pokazać jej obóz rycerski.
Szymon i Marek przygotowali w pobliżu szkolnego boiska ognisko. Miki i ja postanowiliśmy
usiąść na leżakach pod wiekowymi lipami mając baczenie na tę stronę budynku. Wkrótce
doleciał nas dym z ogniska, zapach pieczonej kiełbasy i dzwięki brzdąkania gitary.
- Są tacy niefrasobliwi - Miki z podziwem pokręcił głową. - Ktoś obrzuca ich
petardami, napada na człowieka w środku wsi, a oni wieczorem palą ognisko.
- Przywilej młodości - powiedziałem. - Dawniej rzeczywiście obóz przypominałby
żółwia schowanego w skorupie. Oni przyjechali tu nie tylko do pracy, ale żeby odreagować
szum miasta. Marzyli o takim ognisku i nikt, i nic im nie przeszkodzi w realizacji planów.
- Czy twoim zdaniem powinniśmy obawiać się dalszych ataków?
- Nie wiem. Trzeba dotrzeć do człowieka, który inspiruje takie zachowania.
- Myślisz, że Olbrzym już do niego dotarł?
Uśmiechnąłem się.
- Nie, moim zdaniem, kluczem do sukcesu jest nasz tajemniczy pan Jasio.
- Jutro wezmiemy go w obroty - zapewniał mnie Miki. Zaproponował mi, bym
wcześniej ułożył się do snu, a sam zaoferował się pilnować porządku. Przystałem na to.
Wszedłem do budynku szkoły przez drzwi w przyziemiu i już chciałem wejść na wyższe
piętro, gdy usłyszałem w piwnicy, gdzie był sprzęt naukowców, dziwny rumor. Ostrożnie
zawróciłem. Wychyliłem się i dałem znak Mikiemu, żeby dołączył do mnie. Powoli, opierając
się ręką o ścianę, schodziłem do podziemia. Wyjrzałem zza rogu. W sali po lewej stronie
korytarza widziałem słaby blask latarki. Prawie podskoczyłem, gdy poczułem czyjś dotyk. To
był Miki. Pełen napięcia zupełnie o nim zapomniałem.
Bez słowa rozdzieliliśmy się, uważnie stawiając kroki na betonowej podłodze. Miki
szedł przodem, jako młodszy i sprawniejszy miał większe szansę schwytania złodzieja.
- Stój! - krzyknął Miki wskakując do pokoju.
Niespodziewany gość poświecił nam latarką w oczy i umknął w kierunku otwartego
okna. Miki rzucił się za nim, lecz na próżno. Nadaremne były także krzyki profesora do
studentów. Tajemniczy gość czmychnął do parku trzymając się cienia.
Podbiegłem do notebooka leżącego na biurku w klasie lekcyjnej, w której byliśmy.
Ktoś włączył przenośny komputer. Na ekranie widziałem otwarte okno, w którym przesuwał
się niebieski pasek. Jeśli dobrze pamiętałem nauki Pawła, ktoś nam wgrywał jakiś program.
Może to był jakiś wirus?
Szybko obmacałem boki komputera i znalazłem kieszeń na dyskietki. Wyrwałem
mini-dysk i zerknąłem na ekran. Do pełnego przeniesienia danych na nasz twardy dysk
brakowało zaledwie trzech procent danych.
Odetchnąłem z ulgą. Do piwnicy wbiegł Piotr.
- Co się stało? - zapytał.
Bez słowa pokazałem dyskietkę. Trzymałem ją ostrożnie dwoma palcami, lecz zaraz
przybyli pozostali naukowcy i wszyscy oglądali ją. Odciski palców zostały więc zatarte.
- Musiał być wysportowany - Miki opowiadał o złoczyńcy. - Tylko błysnął nam latarką
po oczach i już go nie było. Nawet Donald by go nie dogonił.
- O ile znam psią naturę, to Donald zaszczekałby na obcego - oświadczyłem. - Ba,
dołączyłby się do pościgu za tajemniczym nieznajomym. Według mnie on znał tego
człowieka.
Moje słowa wzburzyły naukowców.
- Wśród nas jest sabotażysta? - powątpiewał Piotr. - To bez sensu!
- Nie ma tylko Basi, ale ona pojechała z tym dziennikarzem - oznajmiła Renata.
- Spokojnie, ustalmy, gdzie kto był w chwili, gdy ten ktoś buszował w naszym
komputerze? - zaproponował Miki.
Zaraz wyjął notatnik i przygotował szkic sytuacyjny.
- Z Szymonem i Elą byłem przy ognisku - powiedział Piotr.
- Zabrałem Donalda na spacer do parku, a potem zaszedłem po Renatę, która była w
szkole po sweter - odezwał się Marek.
- Faktycznie, Marek przyszedł po mnie - powiedziała Renata.
- Czyli w grę wchodzi ktoś obcy - orzekł Miki.
Młodzi spojrzeli na mnie wyczekująco,
-To nieszczęśliwy zbieg okoliczności, że Donald zniknął w najmniej sprzyjającym
momencie - przyznałem.
Oczekiwano przeprosin, ale ja miałem pewne podejrzenia i bardzo żałowałem, że
zwierzęta nie potrafią mówić.
Piotr zasiadł przed komputerem i zaczął sprawdzać program, który chciano nam
zainstalować. Dłuższy czas analizował dane. Wszyscy staliśmy mu nad głową oczekując
orzeczenia. Doktorant zadzwonił do znajomego w Warszawie. Konsultował się z nim
wymieniając zwroty przypominające zaklęcia magiczne, tyle że współczesnej wiedzy
informatycznej. W końcu Piotr wyprostował się, przetarł ręką po łysinie, a potem zaczął
wycierać okulary o rąbek koszulki.
- Ktoś nam chciał wrzucić trojana - oznajmił.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]