[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Może faktycznie trochę to nieprzyjemne, ale za to bardzo skuteczne - wyjaśniłem.
***
Wiewiórka i Magda czekali na nas w umówionym miejscu na targu rybnym.
- I jak poszukiwania? - zapytał nasz przyjaciel.
- W zasadzie bez efektu - wyjaśniłem. - Kilka poszlak, może się rozwiną w coś
obiecującego...
- A może sczezną - dokończył za mnie Pan Samochodzik.
- I obawiam się, że mamy zbyt mało punktów zaczepienia...
- Widzieliście panowie to barbarzyństwo? - zapytała Magda, która tymczasem wróciła z
wycieczki pomiędzy straganami.
- Jakie barbarzyństwo? - zdziwił się pan Tomasz.
- Skóry z reniferów - wyjaśniła. - I to ile... Powinni zakazać polowań, bo przetrzebią
zwierzynę...
- Lapończycy, czy też, jak oni sami się nazywają, Saamowie, też muszą z czegoś żyć -
powiedziałem. - To skóry pozyskiwane nie z polowań, tylko z hodowli. Latem ci ludzie
koczują ze stadami w tundrze, zimą zabijają część zwierząt na mięso i skóry, a także dlatego,
że zgromadzone zapasy paszy nie wystarczyłyby na wykarmienie licznych stad przez trwającą
wiele miesięcy zimę...
Magda uspokoiła się odrobinę po naszych wyjaśnieniach.
Ruszyliśmy razem po nabrzeżu. Przechodziliśmy oczywiście koło "Biegnącej". Na
pokładzie pracowała ekipa remontowa. Wzmacniali uszkodzone wręgi, przykręcając do nich
stalowe wzmocnienia.
- Aby tylko dociągnąć do Polski - wyjaśnił Wiewiórka, widząc nasze zaskoczone
spojrzenia. - Te elementy i tak muszą iść do wymiany. Jutro będę przesłuchiwany przez
tutejszych fachowców od szkód morskich. Będą pisać raport dla PZU... Obawiam się tylko, że
odszkodowanie mogę dostać niewielkie, niepokrywające faktycznych kosztów naprawy...
- Taki już urok naszych zakładów ubezpieczeń - westchnął szef. - Za wehikuł nie chcieli mi
wypłacić ani złotówki twierdząc, że jeśli zostawiłem go na torach, to było to działanie
celowe... Bydlaki.
31
Wiewiórka kiwnął głową.
- To nie do muzeum hanzeatyckiego? - zapytała Magda widząc, że mijamy budynek, w
którym znajdowała się ekspozycja.
- Trzeba zwiedzać po kolei - uśmiechnąłem się. - Zaczniemy od archeologicznego. Tam
zobaczysz początki portu.
Minęliśmy drewniane domki i skręciliśmy w prawo. Zaraz za hotelem wznosił się budynek,
który z zewnątrz mieliśmy już okazję obejrzeć poprzedniego dnia. Tym razem wkroczyliśmy
do środka. Jako pracownicy Centralnego Zarządu Muzeów zostaliśmy wpuszczeni za darmo,
Wiewiórka z córką musieli kupić bilety.
Zeszliśmy po schodkach nieco w dół i zatrzymaliśmy się na progu rozległej sali.
- O rany - westchnął z szacunkiem Pan Samochodzik. - Umieją tu robić ekspozycje...
Mniej więcej połowę pomieszczenia, a było ono wielkości sali gimnastycznej, wypełniało
stanowisko archeologiczne zabezpieczone in situ. W latach sześćdziesiątych przeprowadzono
tu kompleksowe badania. Archeolodzy odsłonili spory kawałek dwunastowiecznej osady
kupieckiej. Wykładane drewnem uliczki, legary, na których opierały się domy, pale
pomostów, a nawet resztki statku tkwiące w mule. Wszystko zakonserwowano w miejscu
znalezienia i obudowano halą, by zabezpieczyć przed niszczycielskim działaniem czynników
zewnętrznych.
Weszliśmy sobie na galeryjkę, skąd mieliśmy widok na ekspozycje.
- Tak to wyglądało w dwunastym wieku - powiedział szef. - Jak widzicie, domy były
wówczas nieco węższe niż obecnie...
- Mówił pan o kogach. Czy to takie statki, jak ten? - Magda wskazała resztki okrętu,
znajdujące się w dolnej części ekspozycji.
Archeolodzy zadbali, aby także odkryty w mule spód okrętu pozostał na swoim miejscu.
Szef przyjrzał się kupie desek, które jakimś cudem trzymały się jeszcze z grubsza razem.
- Zapewne tak - powiedział. - Skoro to stanowisko pochodzi z końca XII wieku, to może to
być koga.
- A gdyby pochodziło na przykład z XV? - zainteresowała się. - Wspominał pan, że kogi
opanowały morza na kilka stuleci...
- W XV wieku ostatnie wychodziły powoli z użycia - wyjaśnił szef. - Wprawdzie dobrze
zdały egzamin, ale w międzyczasie szkutmistrze pracowali i wymyślali coraz to nowsze
konstrukcje. Pod koniec XIV wieku pojawił się holk. Był nieco podobny do kogi, ale bardziej
pękaty i o zdecydowanie większej wyporności. Mógł zabrać nawet 200 ton ładunku, a w
pózniejszym okresie nawet jeszcze więcej. W dodatku miał na dziobie i rufie kasztele, co
zdecydowanie utrudniało jego abordaż przez piratów, zaś załodze ułatwiało atakowanie
innych jednostek. Holki utrzymały się aż do XVII wieku, choć już od początku nie wszystkim
się podobały. Na przykład w 1412 roku, podczas zjazdu hanzeatyckiego - Hansatagu,
usiłowano zablokować ich budowę obawiając się, że, ponieważ? były głębiej zanurzone,
mogą łatwiej osiadać na mieliznie. Ostatecznie zwyciężył pogląd, że jeśli ktoś chce sobie
osiada na mieliznie, to jest to jego święte prawo.
Magda roześmiała się.
- Oczywiście, w tym okresie Hanza posiadała całą masę mniejszych jednostek. Małe
żaglowce o wyporności kilku ton, używane na przykład do pilotowania dużych statków lub
wręcz całych flotylli, okręty wojenne dla ubezpieczania konwojów... płaskodenne barki do
wożenia towarów rzekami, wreszcie różnego rodzaju statki, służące do wyładunku towarów z
większych jednostek, jeśli dokonywano tego na pełnym morzu. Nie należy też zapominać o
galerach, będących miejscem resocjalizacji szczególnie zatwardziałych kryminalistów...
- Jak liczna była flota hanzeatycka? - zapytałem. - Skoro w Bergen mieszkało 400 kupców...
- Jak się oblicza, nie mogła liczyć mniej niż tysiąc jednostek w XV wieku - wyjaśnił szef. -
A łączny tonaż wynosił 60 tysięcy ton. Cześć statków oczywiście tonęła lub wpadała na
32
skały, ale nieustannie powstawały nowe i nowe... Były dwa bardzo ważne ośrodki budowy
okrętów: Lubeka oraz Gdańsk. Oba miasta miały jako zaplecze potężne połacie lasów...
- Oczywiście budowa statków była dość trudna - powiedziałem. - Drewno używane do ich
konstrukcji musiało schnąć co najmniej kilka lat...
- Najlepsze było takie, które leżakowano przez lat czterdzieści lub pięćdziesiąt - wyjaśnił
Pan Samochodzik.- O ile w międzyczasie nie zjadły go korniki... Tak czy inaczej,
przygotowywano je na zapas i w okresie wzmożonego popytu bywało, że szkutnicy nie mogli
nadążyć z zamówieniami właśnie z powodu braku materiału. W dodatku flota hanzeatycka nie
była jedyną, która operowała w tym regionie. Szybko pojawiła się konkurencja ze strony
Anglików, Hiszpanów, Włochów i innych nacji. Portugalski król, Henryk żeglarz, wysyłał
ekspedycje wzdłuż Afryki...
- Wszyscy potrzebujący mogli nabywać gotowe statki w Gdańsku - powiedziałem. - Ale
Hanzie bardzo się to nie podobało. W 1426 roku wprowadzono zakaz budowy okrętów dla
kupców nienależących do Hanzy. Przyniosło to jednak efekty odwrotne do zamierzonych...
Jak zwykle zresztą, gdy w imię ideologii usiłuje się ingerować w wolny rynek. Cudzoziemcy,
nie mogąc kupować statków, kupili fachowców i założyli stocznie u siebie.
Efekt był taki, że nie dość, iż niehanzeaci mieli teraz własne floty, to jeszcze miasta Hanzy
straciły dochody związane z robieniem okrętów na zamówienie.
- A ten statek dlaczego tu leży? - Magda raz jeszcze popatrzyła na pozostałości wraku. -
Porzucono go w trakcie budowy?
- Sadze raczej, że podczas pożaru, który strawił te zabudowania - szef objął szerokim
gestem całą ekspozycje. - stojąca w porcie jednostka została ogarnięta płomieniem i poszła na
dno.
Podziwialiśmy dłuższą chwile relikty zabudowy, a potem zeszliśmy na dół pomiędzy
gablotki. Tu znalezliśmy makietę ówczesnego miasta oraz liczne zabytki pozyskane w czasie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • lastella.htw.pl