[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakiś pokraczny samochód wczesnym rankiem wjechał do lasu. Pomaszerowaliśmy do drogi
w lesie i oczywiście na piasku odkryliśmy ślady auta.
- Jechałem tą drogą dwa razy. Wczoraj wieczorem i dziś rano - rzekłem - w dwie
różne strony.
- No, tak - odezwał się Sokole Oko. - Zauważyliśmy to, bo jedne ślady nachodziły na
drugie. Ale jedne były wcześniejsze, a drugie pózniejsze. Poszliśmy po tych pózniejszych...
- Sledzicie mnie! - zawołałem z udanym oburzeniem.
Uśmiechnęli się,
- Nie - przecząco pokręcił głową Wilhelm Tell.- Po prostu szukaliśmy pana, żeby
zapytać, czy nie potrzebuje pan naszej pomocy.
- Znowu macie za zadanie wykonać jąkiś dobry uczynek? - spytałem.
- Tak jest, proszę pana.
- Dzisiaj nic z tego. Jak widzicie, sam zdołałem się tu zagospodarzyć.
Przez cały czas naszej rozmowy pilnie przyglądali się mojemu samochodowi.
- Skąd pan wytrzasnął tę landarę? - spytał Wiewiórka.
- Otrzymałem ją w spadku po swoim wuju, Stefanie Gromille. To był wielki dziwak -
wyjaśniłem. - Ale samochód jest zupełnie dobry.
- Z pana też jest dziwak - powiedział Tell. - Dlaczego przeniósł się pan z tamtego
wzgórza nad Wisłą?
- Bo tu jest ładniej...
- Tam było ładniej.
- To sprawa gustu - rzekłem wymijająco.
- Nie podobali się panu antropologowie? - wypytywał mnie Tell.
- Być może - mruknąłem. Nie chciałem kłamać, ale nie uważałem za stosowne
wtajeinniczać chłopców w swoje sprawy.
Rozeszli się po moim nowym obozie, zaglądając w każdy kąt, pod każdy krzak,
penetrowali każdy skrawek murawy.
- W tym miejscu stała kiedyś jakaś zagroda - stwierdził TelL
- To było nie dalej jak przed dwudzlestu laty - dodał Sokole Oko.
- Skąd wiesz, że nie przed dziesięciu laty? - spytałem. Wskazał mi kilka sosen.
- Nie mają więcej niż dwadzieścła lat. Ja się na tym znam, bo mój ojciec jest
leśniczym. A ponieważ te sosny urosły w dawnym sadzie, więc można przypuszczać, że
kiełkowały dopiero wówczas, gdy sad został porzucony.
- Niech pan patrzy - mówili - tu był dom. Nieduży, drewniany, na podmurówce, bo w
ziemi leżą cegły z fundamentów. Tu zaś stała obórka, maleńka, najwyżej na jedną krowę i
jednego konia, może zresztą na dwie krowy. Tam dalej znajdowała się piwnica na ziemniaki,
pozostał po niej tylko dołek.
- Wiem - zawołał Sokole Oko - znajdujemy się na miejscu dawnej gajówki.
- Skąd wiesz, że to była gajówka? - spytałem. Sokole Oko wyjaśnił z powagą:
- Bo zbudowano ją w lesie. Zagroda chłopska stanęłaby na skraju lasu, obok pól.
Zresztą nie widzę tu miejsca na stodołę i w ogóle, jak na gospodarstwo chłopskie, trochę za
mało było zabudowań.
Mieli rację. Postawiłem teraz pytanłe, na które, jak mi się wydawało, nie zdołają
odpowiedzieć:
- A co się stało z gajówką? Dlaczego poszła w ruinę?
Znowu poczęli myszkować, Po chwili przynleśli kilka drewienek.
- Gajówka spaliła się. Widzi pan, te kawałki drewna są nadpalone. Zresztą, proszę
spojrzeć na starą gruszę. Rosła tuż przy chałupie. Gdy zapalił się dach gajówki, płomień objął
również i część gruszy. Od strony dachu grusza jest sucha, okaleczona przez ogień. Nigdy już
z tej strony nie wypuściła nowych pędów.
- Zgoda - kiwnąłem głową. - To wszystko, co mówicie, jest prawdą. Jednego tylko nie
można wywnioskować, oglądając to miejsce. Kto mieszkał w gajówce?
Uśmiechnęli się od ucka do ucha.
- I to także wiemy, proszę pana. Obozujemy w tej okolicy dwa tygodnie i historię o
Barabaszu i gajowym Gabryszczaku każdy z nas słyszał po kilka razy. Tu mieszkał
Gabryszczak. Barabasz uprowadził go stąd i gajówkę spalił.
- Taaaak - mruknąłem skonfundowany.
Przyjrzałem się im z nowym zainteresowaniem. Wilhelm Tell miał chyba nie więcej
niż jedenaście lat, ale był, jak na swój wiekr dość niski, szczupły, o pociągłej, śniadej twarzy i
ciemnych włosach. Borówka miał wesołą owalną buzię, zaróżowioną od słońca, właśnie jakby
borówkową. Sokole Oko odznaczał się długim nosem, który nadawał jego twarzy wyraz
wielkiej ciekawości. Sokole Oko ciągle przekrzywiał głowę i przyglądał się wszystkiemu
spod oka, a jego długi nos jakby nieustannie za czymś węszył.
- Czy nie zechciałby pan przewiezć nas swym samochodem? - poprosił Borówka.
- Bardzo chętnie - powiedziałem - lecz całą piątkę nie sposób zabrać od razu. Lękam
się także zostawić w lesie namiot i swoje rzeczy.
Zdecydowali, że dwóch harcerzy pozostanie, aby pilnować mojego namiotu, trzech
[ Pobierz całość w formacie PDF ]