[ Pobierz całość w formacie PDF ]
deszła do chłopca i w tej samej chwili czyjeś silne ręce
chwyciły ją od tyłu, czyjaś duża dłoń zasłoniła jej usta.
Kopała, usiłowała krzyczeć, wszystko na nic. Jeden
mężczyzna trzymał ją mocno, drugi związał jej naj-
pierw ręce za plecami, a potem nogi w kostkach. Do ust
wepchnęli jej jakąś szmatę.
Przykro nam, że musieliśmy panią związać, ale nie
poszłaby pani z nami z własnej woli. Nie skrzywdzimy
pani zapewnił mężczyzna, który ją trzymał. Zwracał
się do niej po angielsku, mówił coś o chłopcu...
Chciała zapytać, czy chłopcu nic się nie stało, ale
szmata jej to uniemożliwiała.
Wyjmiemy pani knebel, jak tylko wyjedziemy po-
za teren obozu usłyszała.
Poza teren obozu? A co z jej pacjentami?
SZCZZLIWA WYSPA 107
Spróbowała powiedzieć, że nie może zostawić cho-
rych bez opieki, ale z jej ust wydobył się tylko jakiś
gulgot i chociaż pokazała głową szpital, mężczyzna to
zignorował. Podniósł ją, przerzucił przez ramię jak dy-
wan i ruszył naprzód, jakby niósł małe dziecko, a nie
wysoką, dobrze zbudowaną kobietę.
Szli długi czas tak przynajmniej zdawało się Ellie
potem mężczyzna ją postawił i wyjął jej szmatę z ust.
Miała wyschnięte gardło, policzki ją paliły, natych-
miast wpadła w furię.
Nie mogę zostawić pacjentów, jestem jedyną oso-
bą na dyżurze! krzyczała. Stary może podpalić łóżko
i cały szpital spłonie.
Na wojnie ludzie giną odparł jej porywacz z iry-
tującym spokojem.
Ty głupcze, a po co ta wojna? Jesteście jednym
narodem, żyliście razem przez tysiące lat bez żadnej
wojny. To głupota. To droga donikąd! Jej złość także
nie prowadziła do niczego, bo mężczyzna znowu ją
podniósł i tym razem wrzucił na siedzenie starego dżipa.
Wściekłość ją roznosiła. Nie mogła przestać krzyczeć,
nawet gdyby chciała. Tylko jedno wam się udało;
zmarnowaliście życie kobietom, dzieciom i starym lu-
dziom. Stracili domy, głodują, żyją w ciągłym strachu.
Gdybym wiedziała, że chcecie mnie porwać, przynios-
łabym wam zdjęcia. Chcę porozmawiać z waszymi żoł-
nierzami! Skutki tej wojny dla dzieci są przerażające.
Wydawało jej się, że jechali bez świateł, aż dotarli
do miejsca, które kierowca uznał za bezpieczne i zapalił
reflektory. Ellie spojrzała na jego zegarek. Okazało
się, że od chwili jej porwania minęło niewiele ponad
godzinę.
108 MEREDITH WEBBER
W tak gęstej dżungli nie dochodziło do nich światło
księżyca ani gwiazd. Kierowca zatrzymał samochód,
wysiadł i wyniósł chłopca, który zasnął na tylnym sie-
dzeniu. Rosły mężczyzna rozwiązał nogi Ellie.
Teraz pójdziemy piechotą oznajmił.
Ellie kuśtykała, potykała się, mężczyzna musiał ją
podtrzymywać.
Jak mi pan rozwiąże ręce, sama się podniosę po-
wiedziała.
Rani mówił, że jest pani sprytna i będzie próbować
różnych sztuczek odparł na to, potwierdzając jej przy-
puszczenia, że są w drodze do przywódcy rebeliantów.
Rani to mój przyjaciel. Będzie zły, kiedy przyjadę
do niego cała posiniaczona i podrapana.
Potknęła się jeszcze kilka razy, zanim mężczyzna
wreszcie rozwiązał jej ręce.
Czy bał się, że podniesie kamień i uderzy go w gło-
wę? %7łe ucieknie?
Była zmęczona i nie zdołałaby uciec. Poza tym
chciała widzieć się z Ranim. Nie miała ze sobą zdjęć,
ale mogła powiedzieć mu, co się stało, wyrzucić z siebie
wszystkie żale, które obudziła poparzona dziewczynka.
Porwali ją, a zatem Nik nie zarzuci jej niesubordyna-
cji. Tyle że Nik nie wie nawet, że została porwana.
Ellie nie ma w obozie. Ten stary ze szpitala mówi,
że nie robiła obchodu od drugiej.
Paul obudził Nika tą niemiłą informacją. Nik zamarł
ze strachu o Ellie, a potem, przypomniawszy sobie ich
rozmowę poprzedniego wieczoru, wpadł w złość.
Coś mu się jednak nie zgadzało. Ellie mogła udać się
w góry wbrew jego woli, ale nigdy nie zaniedbałaby
SZCZZLIWA WYSPA 109
pacjentów. Nigdy, przenigdy nie opuściłaby samowol-
nie pracy. Ogarnął go jeszcze większy lęk. Wyskoczył
z łóżka, wciągnął coś na siebie, kazał Paulowi zorgani-
zować poszukiwania, chociaż ten zapewnił go, że ludzie
już szukają Ellie.
Jej latarka leżała obok drzewa cezalpinii dodał
Paul.
Nik wiedział, że nie powinien traktować tego osobiś-
cie. Jeden z członków jego zespołu zaginął, a on musi
zrobić wszystko, by odnalezć go całego i zdrowego.
Wracaj do szpitala. Jeśli wzięli ją jako zakładnicz-
kę, wkrótce się o tym dowiemy. Na razie sprawdzę
jeszcze raz obóz i będziemy czekać.
I szaleć z niepokoju!
Paul oddalił się, Nik natomiast poszedł szukać Jacka,
który potrzebował chyba niewiele snu, gdyż zawsze
krążył przez pół nocy. Ben także wstawał wcześnie, by
przygotować śniadanie, ale stary powiedział, że Ellie
nie robiła obchodu od drugiej, a Ben nie zaczynał pracy
aż tak wcześnie.
Jack siedział w kuchni. Wszyscy słyszeli już o zagi-
nięciu Ellie, lecz nikt nie miał pojęcia, co się z nią stało.
Ktoś musiał coś słyszeć czy widzieć rzekł Nik,
powstrzymując się, by nie krzyknąć na kolegów.
Pójdę i popytam w kontenerze najbliższym szpita-
la zaoferował się Jack. Znam kilka kobiet, które tam
mieszkają.
Czy jest tam także ta kobieta z nowo narodzonym
dzieckiem? spytał Nik.
Nie, ona jest w następnym, z Maze wyjaśnił
Jack. Ma się dobrze, dziecko też. Nie musisz tam
zaglądać. To babska sprawa. No to idę.
110 MEREDITH WEBBER
Nik wyszedł z nim i zawrócił do szpitala. Nagle po-
czuł się zupełnie bezużyteczny.
Dobrze, że jesteś powitał go Paul. Ellie zo-
stawiła kartkę.
Zobaczył nadzieję na twarzy Nika, więc szybko spre-
cyzował:
Nie napisała, dokąd się wybiera, to notatka na te-
mat pacjentów. Podał kartkę Nikowi. Przeniosłem
już matkę z dzieckiem do kontenera, mogę teraz umieś-
cić na ich miejscu żołnierzy, ale przyszła jakaś kobieta
i z tego, co rozumiem, w jednym z kontenerów ktoś
ciężko zachorował. Jeśli tu zostaniesz, znajdę Jazzy,
niech sprawdzi, o co chodzi. %7łałuję, że nie nauczyłem
się ich języka.
Paul zostawił Nika z kartką zapisaną przez ukochaną
kobietę. Kobietę, której być może już nigdy nie zoba-
czy...
Ależ zobaczy, trzeba myśleć pozytywnie. Jednego
był pewien Ellie, gdziekolwiek przebywa, na pewno
się nie załamuje. Kwadrans pózniej nie był już taki
pewny, czy zdoła myśleć pozytywnie. Jazzy przyniosła
na rękach kilkuletnią dziewczynkę.
To ta ofiara bomby? spytał.
Ellie i ja sądziłyśmy, że zapobiegłyśmy infekcji,
ale ostatniej nocy dziewczynka cały czas się rzucała.
Rany się zainfekowały, Nik. Antybiotyki, które podały-
śmy, nie zadziałały.
Połóż ją w pokoju, gdzie była matka z dzieckiem
poprosił. Zaraz ją zbadam.
Dziewczynka była przytomna, patrzyła na niego z lę-
kiem w dużych ciemnych oczach. Nik pomyślał o Ellie,
o jej współczuciu i wzburzeniu wywołanym cierpie-
SZCZZLIWA WYSPA 111
niem dzieci na skutek wojny, i uśmiechnął się do dziew-
czynki najserdeczniej jak potrafił.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]