[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drzwi, przecisnęła się obok niego. Jej czysty, przesycony aromatem mydła zapach podrażnił
mu zmysły. - Zupełnie o nim zapomniałam. Biedny Spotty, tak mi wstyd.
Mrucząc słowa bez związku uklękła przed psem i Bain patrzył na nich z rozbawieniem
połączonym z podziwem. Spot doskonale grał rolę zahartowanego weterana i kiedy ostrożnie
oglądała zranioną łapę, na jego kościstym pysku pojawił się wyraz cierpienia. Stary spryciarz,
spał jak dziecko od chwili powrotu Baina i obudził się dopiero, kiedy poczuł obecność swojej
pani.
Spojrzenie Baina przesunęło się na klęczącą postać. Odwrócona do niego plecami
pochylała się do przodu, jej biodra rysowały się pięknymi łukami poniżej talii, która aż
prosiła się, by ją objąć. Zakurzone podeszwy wąskich stóp były zgrabnie podwinięte pod
krągłe pośladki kontrastując swą ciemną barwą z bielą spódniczki. Jak zdążył zauważyć,
przez cały dzień nie miała butów na nogach - a zauważył to dość dobrze. Oczywiście zupełnie
przypadkowo, ale widział ją za każdym razem, kiedy wychodziła z domu. Nie szpiegował jej
naturalnie, po prostu... był na miejscu.
- Chyba nie trzeba zszywać rany, prawda? - zapytała z niepokojem, odwracając głowę.
Napotkała jego obojętne spojrzenie. - Pewnie przeciął sobie łapę muszlą, na plaży. Bardzo
lubi kopać. Może myśli, że mi w ten sposób pomaga. Krwawienie ustało i za dzień lub dwa
rana powinna się zasklepić.
Bain pochylił się ze współczuciem. Jego wzrok spoczywał nie na delikatnej,
jedwabistej sierści koloru mahoniu, ale na gęstej grzywie lśniących jasnych włosów. Willy
poczuła ciepło jego ciała i zaniepokojona, odwróciła się w samą porę, by zauważyć jak z
grymasem bólu usiłuje przyklęknąć.
- Bainie Scott, nie waż się tego robić - powiedziała. - Nie ma sensu kusić losu. -
Wstała gwałtownie, nie dostrzegając ulgi, która przez chwilę malowała się na jego twarzy.
Usiedli oboje na kanapie, a pies grzecznie leżał między nimi.
- Skoro o tym mówisz, to muszę się przyznać, że chyba dziś trochę przesadziłem -
oznajmił, odchylając się na grube, dobrze wypchane poduszki oparcia.
- Jak sądzisz, ile jest od czubka ostatniego cypla, tam gdzie zaczynają się bagniska, do
uschniętego wawrzynu, tego na którym wiszą sieci?
Willy wygładziła sterczącą sierść na przedniej łapie Spota i próbowała nie zwracać
uwagi na ogarniające ją podniecenie.
- Pewnie pół mili - odparła. - Może trochę więcej.
- Przeszedłem tę trasę trzykrotnie - oznajmił Bain z nutką dumy w głosie.
Popatrzyła na jego szczupłą, wyrazistą twarz poszukując na niej oznak wyczerpania i
nie znalazła ich.
- Jesteś pewien, że nie forsujesz zbytnio nogi?
- A czy to nie ty twierdziłaś, że powinienem zwiększać dzienną normę? Próbowałem
również chodzić na bosaka, ale myślę, że będę musiał robić to stopniowo. W przeciwieństwie
do ciebie, nie urodziłem się z podeszwami zamiast skóry na stopach.
Willy wcisnęła gołe palce stóp w szydełkowy dywanik. Z niezrozumiałego powodu
nagle poczuła się zawstydzona niechlujstwem, w jakim tkwiła w ciągu kilku lat życia na
plaży. Szukając instynktownie bezkrytycznego, przyjaznego poparcia, położyła dłoń na. łbie
Spota.
Bain przysunął się i swą twardą dłonią o kwadratowych opuszkach palców przykrył jej
rękę. Ujął ją i odwrócił do światła.
- Masz dłonie prawie tak samo twarde jak podeszwy stóp, co, Willy? Czy nigdy nie
przyszło ci do głowy, żeby nosić robocze rękawice? A jeszcze lepiej, wynająć kogoś do
ciężkich robót? - Pogładził rządek odcisków: wynik pracy łopatą.
- Pracujesz o wiele za ciężko - upomniał ją delikatnie.
- Ja? Ciężko pracuję? - roześmiała się. - Zupełnie mnie nie znasz, Bain. Kieł mówił, że
jestem najbardziej leniwą kobietą, jaką spotkał w życiu. Zawsze odkładam na jutro to, co
mogę zrobić dzisiaj. Nigdy nie biegnę, kiedy mogę iść, rzadko kiedy chodzę, kiedy mogę
jechać. Wolę przez cały dzień być w poziomej pozycji a nie pionowej, a co się tyczy prac
domowych to czekam, aż zaczną wiać silne wiatry z północy i wtedy otwieram szeroko
wszystkie drzwi i okna. Piasek, kurz i psia sierść, jeżeli zostaną, muszą czekać do następnego
silnego wiatru.
- Kłamiesz jak najęta, kochanie - Bain uśmiechnął się łagodnie, i dalej głaskał wąski
rządek odcisków u nasady palców.
Od czasu do czasu wskazujący palec przesuwał się po wrażliwym środku jej dłoni,
Willy ze wszystkich sil starała się nie reagować na ogarniające ją podniecenie.
- Może trochę przesadzam, ale nie za bardzo. Przeraziła się, gdy poczuła gęsią skórkę
na ramieniu. Próbowała wyzwolić dłoń z myląco delikatnego uścisku. - Bain, nie rób tego.
- Czego mam nie robić, tego? - Pogłaskał ją znowu z takim samym zniewalającym
rezultatem.
- Dlaczego?
- Bo łaskocze - odparła szczerze. - U mnie chyba nerw dłoni łączy się z nerwem w
żołądku.
W szarych oczach Baina pojawił się kolejny uśmiech i rozlał się po całej twarzy. -
Wiesz, Willy, zastanawiam się, co ten biedny Frank by zrobił, gdyby miał pecha i cię zdobył.
Założę się, że dostałby fioła przed końcem miesiąca miodowego.
Nie bardzo wiedząc, jak ma potraktować tę uwagę, Willy powoli uwolniła rękę z
uścisku Baina. Nie próbował jej zatrzymać. Wsunęła palce pod obrożę Spota i odetchnęła
głęboko, usiłując się uspokoić.
- Chyba będzie lepiej, jeżeli wrócę już do domu. Bain, dziękuję, że zająłeś się Spotem.
Wstała, a Scott ze zręcznością, która ją zaskoczyła, zrobił to samo. Dłoń Willy
wysunęła się spod psiej obroży. Bain ujął jej rękę i położył na swoim ramieniu.
Opuścił powieki, chcąc ukryć posępny błysk w swych szarych jak sztormowe niebo
oczach i powiedział: - Willy, mam zamiar wyświadczyć tobie i Frankowi pewną przysługę.
Ogarnął ją rozkoszny bezwład.
- Tak? - wyszeptała. Czy to on się przysuwa, czy ona pochyla się do przodu?
Przełknęła gwałtownie ślinę. Jej poczucie równowagi nagle uległo gwałtownemu zakłóceniu.
Bain otoczył ją ramionami i przycisnął mocno do siebie. Jego twarz stopniowo zaczęła się
rozmazywać, wyszeptał swym głębokim głosem.
- Gdyby któreś z was, poddając się czarowi świec i upojeniu winem doszło do
niemądrego wniosku, że jesteście dla siebie stworzeni, to masz tu coś, co może ci posłużyć za
wzorzec.
Jego usta były ciepłe i mocne. Trwała w bezruchu weki, jak się jej wydało, uparcie
znosząc delikatny, wilgotny napór jego języka, drażniącego jej zaciśnięte wargi.
Nic nie czujesz, absolutnie nic, nakazywała swym zdradzieckim zmysłom.
Dłonie Baina przesunęły się powoli po jej plecach, gniotąc cienki materiał jej
podkoszulka i zaczęły bawić się wąską tasiemką stanika. Delikatnie przygryzł dolną wargę
Willy, a potem wykorzystał mimowolną reakcję, aby uzyskać dostęp do tajemnego ciepła jej
ust.
Nic nie czujesz, pomyślała szybko, gdy jego ręce przesuwały się w dół po twardych
krągłościach bioder. Miała kłopoty z oddychaniem i z jakąś nieokreśloną satysfakcją
spostrzegła, że maje również Bain. Twarde jak granit mięśnie jego ramion przycisnęły ją
jeszcze mocniej. Usta Scotta na zmianę pieściły i atakowały.
Próbował pobudzić ją do odpowiedzi, której postanowiła mu odmówić.
Odsuwając nieco wargi wyszeptał ochryple: - Pocałuj mnie, do diabła. Nie stój jak
słup soli, przecież wiem, że płoniesz wewnętrznie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]